Złota rybka

10/06/2021

W życiu nie zawsze jest różowo. Ani nawet kolorowo. W niektórych okolicznościach może nawet jest wyłącznie czarno-biało. I ma to sens, dobre to jest. Bo człowiek wtedy wie. Co dobre, a co złe. Co czarne, co białe. Ma prosty wybór. Albo, albo. No chyba, że pomiędzy podstawowe barwy życia, człowieczeństwa, podstawowe prawa ziemskiej egzystencji - przedrze się jakiś inny kolor, dowcipniś jeden. Wtedy nastaje trudność, co do której istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że nijak rozwiązać się jej nie da. A przecież jakoś trzeba.

pexels-amy-chandra-754734(1)

Myślał teraz o tym. Jak żyć? Z którym kolorem lżej mu na sercu? Białym czy czarnym. Monochromatyczne myśli coraz mocniej dosięgały dna wiadra z zanętą. Zarzucił wędkę.

Wolna Encyklopedia Internetowa podaje, że tęcza to zjawisko „optyczne i meteorologiczne, występujące w postaci charakterystycznego wielobarwnego łuku powstającego w wyniku rozszczepienia światła widzialnego, zwykle promieniowania słonecznego, załamującego się i odbijającego wewnątrz licznych kropli wody (np. deszczu i mgły) mających kształt zbliżony do kulistego”.

Ryby jak na złość nie brały. Żadne. Ani kolorowe, ani czarne smotruchy. Gapiła się na niego za to teraz, mieniąca - z natury rzeczy - wodotryskiem kolorów: TĘCZA. Zagadywała nierealnie. Próbowała nawiązać kontakt. Jak wtedy. Ale on milczał. Jak wtedy. Obca mu była. Jak wtedy. A on z obcymi nie chciał rozmawiać. Nie chciał mieć żadnych kontaktów. Jak wtedy tak i teraz. Tkwiła więc vis a vis jego wędek, podbieraków i parasola, wygięta nad wodą bezwstydnie, tak jak niejedna kobieta w intymnej sytuacji. Spoglądał na nią ukradkiem. Mdliło go jeszcze od skojarzeń, obrzydzało. Najchętniej raz jeszcze złoiłby ten nabrzmiały, „kolorowany” grzbiet wędziskiem. I poprawił podbierakiem, a jak mało to i parasolem by przyłożył. Przestałaby wypinać dupę aż po horyzont. Prałby tą wędką aż by się rozpadła na drobne kawałeczki. Jak kiedyś… Musiał przyhamować nerwy. Milczał więc, choć tyle słów cisnęło mu się na usta. A każde inne, a tak różne.

 „(…) Siedmiokolorowa tęcza pojawia się często w mitologii, religii, literaturze i sztuce. Flagę z sześcioma barwnymi pasami (bez koloru indygo) ustanowiły za swój symbol ruchy LGBT”.

Ale co on tam mógł wiedzieć o LGBT, schorowany dziadziuś w kapelutku „moro”. Siedzący dzień w dzień nad wodą, z wędką podpartą o kamień i wpatrujący się w milczący horyzont. On wiedział SWOJE. Kolorowi won! Innowiercy, odszczepieńcy won! Wszelka inność, paszoł won!

„Światło widzialne jest postrzegalną wzrokiem częścią widma promieniowania elektromagnetycznego i w zależności od długości fali postrzegane jest w różnych barwach. Kiedy światło słoneczne przenika przez kropelki deszczu, woda rozprasza światło białe (mieszaninę fal o różnych długościach) na składowe o różnych długościach fal (różnych barwach) i oko ludzkie postrzega wielokolorowy łuk” – mówiła Wolna Encyklopedia Internetowa. Ale co on tam mógł wiedzieć o „internetach”, dziadziuś jeden. On wiedział tyle, ile było mu do szczęścia potrzeba. Kolorowi won! Innowiercy, odszczepieńcy won! Wszelka inność, paszoł won!

Optyczne zjawisko meteorologiczne łypało teraz na niego. Łuk był niczym most. To fakt. Można nawet było przejść nim z jednego brzegu na drugi – gdyby ktoś bardzo chciał; ale radosnych kolorów w tym nie widział. Ba, były dwa. Oba mono… itd. Stop! Przecież nie będzie się powtarzał, bo ileż można. Już się na ten temat tyle nagadał. W życiu wszystko jest albo białe, albo czarne. I kropka.

Deliberował nad marną egzystencją każdego dnia, bo że Bóg go pokarał to już wiedział nie od dziś. Bił się TERAZ w piersi, siedząc okrakiem na wiadrze odwróconym wybrzuszonym denkiem do góry. I siorbiąc pod nosem, posyłał lamenty do Stwórcy: „moja wina, moja wina… i tamtego skurwisina”. Pogroziła mu więc paluchem tęcza, co zajęła miejsce deszczu. Wiedziała cholera kiedy wyleźć. Przestał chlipać. Siedmiokolorowa tęcza wg biblii oznacza dobro i doskonałość, ale co w sytuacji gdy się tych kolorów po prostu nie dostrzega? Tęcza nie jest wtedy dobra i doskonała. Ona po prostu tylko JEST.

Wolna Encyklopedia Internetowa uparcie twierdzi, iż „(…) Pomimo faktu, że w tęczy występuje niemal ciągłe widmo kolorów, wyszczególnia się z reguły następujące barwy: czerwony (na zewnątrz łuku), pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski, indygo i fioletowy (wewnątrz łuku)”.

Nie będzie się powtarzał, nie ma nic pomiędzy. Jest albo, albo.

Milczał przez czas długi. Nie umiał sobie wytłumaczyć ani zjawiska powstawania tęczy, ani tego że nijak tych barw dostrzegać nie umie. Aż tęcza zniknęła. I tamta, i ta teraz. Za to na haczyku pojawiła się rybka. Ucałował, utulił, kochana moja. Wyszeptał do niej kilka słów i wypuścił wolno, nie mając pewności czy go zrozumiała. A gdy już został całkiem sam, wytarł łzy z twarzy.  Z podręcznej torby brudną dłonią usmarowaną resztkami zanęty wyjął małe zawiniątko. Kanapka omotana starą pogniecioną gazetą zapewne smakowałaby by lepiej, gdyby nie musiał przygotować jej sobie sam. Ale on był sam. Od pięćdziesięciu dwóch tygodni. Przeżuwając pajdę niczym wielbłąd, mełł w myślach wydarzenia sprzed roku. Prasową notatkę z owego okresu znał na pamięć. Ale wciąż go coś zmuszało, by zerknąć na nią jeszcze raz. I jeszcze. W akcie samobiczowania rozprostował zatłuszczony skrawek papieru. „Na Placu Zbawiciela spłonęła tęcza. Jedna ofiara śmiertelna. Chłopak lat 20. Gej. Policja nie wyklucza samopodpalenia”.

Lubił dziadziuś wędkować. Robił to od kiedy pamięta. Nie zliczy też, ile razy namawiał wnuka by mu towarzyszył. Ale jakiś taki niechętny tamten był. Robaków się brzydził, mrówki go obłaziły, wody się bał. W szkole miał problemy. Potem pracy też jakoś porządnej tuż po maturze, jak chłopu przystoi, znaleźć nie umiał, delikatniusi taki. Dziewczęcy. Irytował tym dziadziusia. Sam go wychowywał od kiedy ojca i matki zabrakło, wiec chciał by chłopak zmężniał, zmądrzał. Ileż to razy chciał go ze sobą zabrać w tataraki i męskie rozmowy na łódce przeprowadzić. Przy wódce się nie dało, bo chłopaczyna mizerny i wątły –  od powąchania korka leżał już jak martwy. To na rybach, okazyjnie, pogadać od serca byłaby okazja. O tym, co dziadek od dawna podejrzewał, a co skrzętnie wnuk przed nim próbował ukrywać. Co by się chłopaczyna za siebie wziął i przykładne życie zaczął prowadzić, jak on. Nie raz i nie dwa, grzmocił kijem po „plerach” chłopaka, żeby wyrósł na mężczyznę. No, nie dało rady wyplenić złego.

Irytująca papierowa tęcza wyrosła wtedy na wprost jego kamienicy w centrum miasta. Co ją próbował skutecznie usunąć to zaraz pojawiała się następna. Denerwowała go TĘCZA, psia mać! Próbowała zapewne swoim stoickim spokojem i majestatyczną postawą zmusić go do zmiany sposobu postrzegania świata. Ale on wiedział swoje. Kolory są złe!

Ucieszył się wówczas, że płonie. Z dziką satysfakcją przyglądał się zjawisku zniszczenia. Dobrze jej tak.

Stał wówczas w tłumie, gdy ogień ją trawił. On, cierpiący na schorzenie zwane achromatopią, co z kolei objawiało się tym, że nie potrafił odróżniać żadnego z kolorów poza białym i czarnym – oczyma wyobraźni widział kolorowe jęzory ognia. Cierpiał też na chromatofobię. A może to wcale nie był strach przed kolorami tylko czymś zupełnie innym. Z naciskiem na INNYM. Choć na trzecią przypadłość papierów od lekarza nie miał, to wnuk mu uświadomił, że cierpi na jeszcze jedną chorobę, zdecydowanie groźniejszą – homofobię. I o to się na wnuka obraził najbardziej. Przestali z sobą gadać.

Nie pod drodze im było na linii dziadzio-wnuk, no nie po drodze. Komu swoje wędki  teraz w spadku zostawi, i ponton, i kołowrotków od zarąbania. A tu przecież miejscówka jak marzenie, szuwary, krzaczki, mały mosteczek. Komu to zostawi?

Zaciekawiło go wtenczas oprócz płonącej tęczy, inne zjawisko. Żywa pochodnia, biegająca w kółko. Podszedł z ciekawości bliżej. I zamarł. Stał na jednym końcu tęczy, gdy na drugim płonął chłopaczyna, drąc się w niebogłosy: „Dziadziuś, ratuj! Dziadziuś!”. Nie rozumiał go osobnik tenże. Nie chciał usłyszeć. Ten tam, w kolorowym tłumie chłopak - był mu od dawna obcy, a on z obcymi nie chciał mieć kontaktu. Statystyki podają, że przeciętny nastolatek o orientacji  homoseksualnej, myśli samobójstwie siedem razy częściej niż osoby heteronormatywne. Tak sczytywał z gazet. A podobno gazety kłamią. I spalił się wnusio i ta cała cholerna tęcza.

Jego, poczucie winy też paliło. Dolewał przecież oliwy do ognia przez te wszystkie dni, gdy wnusiowi dokuczał, gnębił, zmuszał za wszelką cenę do okazywania męskości, dokuczał, wyganiał z domu, ironizował, poniżał, katował, żałował jedzenia....

Rzucił teraz z impetem kanapkę. Z chlupotem zapadła się w wodę. Zarzucił wędkę raz jeszcze. Może tym razem trafi się złota rybka. A on ma tylko jedno życzenie. Żeby mógł go chłopaczyna usłyszeć, że go dziadziuś kocha. Ale cisza. Ani brania znów.

Cisza. Lubił dziadzio ciszę. Teraz go już kłuła w uszy. Dźgała od roku jakby za karę. Paliły go łzy, jak wnusia ogień. Ech, niech by już sobie był, nawet taki kolorowy, ale BYŁ..

 

tekst: Jola Babij /przykładowe opowiadanie na zlecenie, tematyka oscylowała wokół twórczości Herlinga; hasło: tęcza-most-symbol)

 

 

photo: William McAllister