Czerwony autobus

02/22/2016

Marzył mu się piętrowy, czerwony autobus. I że wyjedzie do Wielkiej Brytanii i będzie tam kierowcą. Dziś z tych marzeń śmieje się. Ale wtedy taki miał pomysł, na swoje nowe  życie. Bo innej możliwości pozbycia się długów, po prostu nie miał.  W wieku 40 lat postawił swój świat do góry nogami.

anglia 4

Nie rzucił pracy z dnia na dzień. Miał ponad 20-letni staż, więc jakieś wypowiedzenie go obowiązywało. Wykorzystał moment, kiedy kopalnia płaciła za dobrowolne odejście z pracy. Cały pakiet czyli jakieś 60 tys. zł, które otrzymał na słodkie "do widzenia" - od razu wypłacił, by uporządkować  swoje zaległości kredytowe. Małą sumkę odłożył "na czarną godzinę".  Reszta starczyła na bilet do Londynu, parę kartonów fajek, jakiś prowiant. Miało jakoś być. W kraju zostawił dorosłą córkę i byłą żonę. Pojechał układać sobie życie. Dziś mówi, że do góry nogami. I że nie wie, skąd mu się akurat ta Anglia w głowie wzięła.

- Pamiętam, że to był zimny dzień. 17 stycznia '2006. Pojechałem ze znajomymi do obcych mi ludzi. Do Londynu. Nie znałem angielskiego. Nie miałem pojęcia co mnie czeka. Kolega wyjeżdżał do brata i ja pojechałem z nim. On miał w Polsce dom, kawał pola, jakieś gospodarstwo. A ten brat w Anglii mieszkał w ciasnym pokoiku, kątem gdzieś u kogoś. Jak to Polacy, na kupie. Dla mnie to było nowe. Wszyscy korzystali z jednej kuchni, jednej łazienki, ciasnota nieprzeciętna. No i jeszcze my tam na głowie.

Bez pracy i perspektyw rychłego jej znalezienia.  Po kilkunastu dniach brat kolegi powiedział, że dłużej pomagać nie może, ponieważ jemu też jest ciężko.

DSC_4890

- Na początku nie mogliśmy tego zrozumieć. Jak nie może pomóc? Przecież żyje i pracuje za granicą. Co go zbawi jak nas jeszcze jakiś czas przenocuje. Potem, zobaczyliśmy jak to życie naprawdę tam wygląda. Z pracą ciężko, gdyż my bez znajomości języka. Z mieszkaniem też, ponieważ nie mieliśmy z czego zapłacić. Finał był taki, że ten mój kolega wrócił po upływie miesiąca do domu, na te swoje hektary. A ja zostałem.

Pieniądze na przeżycie mocno się skurczyły, portfel zaczął świecić pustakami. Roboty nie było. 

- Ponoć w Anglii mogą przetrwać tylko najsilniejsi. Albo najbardziej cwani. I takich nie brakuje. Ja nie byłem ani jednym, ani drugim. I pojęcia nie miałem, co ja tu robię.

Kolega wyjechał. Został więc sam jak palec, choć nawet palec ma towarzyszy. On nie miał nikogo. W Polscy roboty nie nauczony, bo co to taka praca na kopalni. Zwłaszcza, że całe życie był kierowcą. 

Nabyte umiejętności nijak się miały do tego, co miałem robić w Anglii. Nie potrafiłem się tu odnaleźć. Łaziłem bez celu po ulicach, żeby nie zwariować w domu. W jakim domu... w małym pokoiku dzielonym z kimś jeszcze. Pracy znaleźć nie umiałem, taka prawda.

Żadnego wsparcia, znikąd pomocy. Dobijająca samotność. Doskwierający głód. Tę pierwszą zimę na obczyźnie zapamięta na długo. Miał ze sobą jeszcze papierosy z Polski. 

- I pytałem każdego kto wchodził do polskiego sklepu, czy  chciałby kupić polskie faje. Tak przeżyłem te pierwsze dni i tygodnie. Sprzedawałem czerwone marlboro  pod tym sklepem na Ealingu (dzielnica Londynu - przyp. red.). Chciało mi się płakać.

DSC_5626

I nie wie, co sobie wcześniej myślał. Przyjedzie, wystroi się w koszulę i krawacik. Siądzie za kółkiem wielkiego, czerwonego autobusu i pomacha później ze zdjęcia tym wszystkim niedowiarkom w Polsce. Tak mi się powodzi, goodbye. A tu wielka niespodzianka. Zero języka, zero praktyki w prowadzeniu angielskiego autobusu z kierownicą po prawej stronie i umiejętności jazdy lewą stroną ulicy. To było jak zły sen. Chodził więc bez celu. Czasem kupował bilet, wsiadał do autobusu z mapą w ręku i jechał na krańcówkę. Po drodze bacznie rozglądał się, gdzie jaka ulica, gdzie jakie parkingi, gdzie wjazdy-wyjazdy i przystanki. Tym sposobem poznał kilka dzielnic. Ale na etat kierowcy jeszcze musiał poczekać. 

- Pierwszą pracę znalazłem u Rosjan, robili elewację bloków. Umiałem trochę po rosyjsku, jakoś przez 3 miesiące się z nimi dogadywałem. Ale oni robotę skończyli i wyjechali poza Londyn, a ja tu zostałem. Nie chciałem wyjeżdżać.

Przez ten czas zarobił trochę pieniędzy,  zobaczył  że można się z tego jakoś utrzymać.

 - Nabrałem wiary i nadziei, że może jednak uda mi się zostać tu dłużej. Niedługo po tym dostałem pracę jako "złota rączka" w hotelu.

Tu przykręcić kontakt, tam dokręcić kran. Wyboru nie miał. Znajomość języka w dalszym ciągu żadna. Tkwił w tej robocie jakieś siedem miesięcy. W tym czasie zdążył załapać podstawowe słówka i sformułowania najczęściej używane w tej pracy. Poziom jego angielskiego podwyższył się, więc z początkowego "aj dont noł"  do "okej, noł problem, naprawię szafę".  

Z najgorszych rzeczy - to pamięta , że wiele razy nie miał co zjeść. I ten strach, kiedy nie miał z czego zapłacić za pokój. 

- Niestety czasem tak było. Nie płacisz, to zaraz możesz znaleźć się na bruku. Najgorszy okres to był po tym, jak  pracując na lotnisku spadłem z trapu prowadzącego do samolotu. Kiedy samochód dostawczy dowożący catering do samolotu staje, wysuwa się taka platforma i przechodzi się nią do samolotu z towarem. Nie wiem jak, ale spadłem z pięciu metrów.  Połamałem żebra. Bez pracy byłem kilka miesięcy. Walka o odszkodowanie trwała trzy lata, a na koniec niczego nie dostałem. Prowadzona była przez prawnika, który kompletnie nic nie robił, a na kilka dni przed upływem terminu "ważności"- napisał, że sorry - ale on się nie podejmuje tego prowadzić. I tak zostałem bez niczego - mówi z żalem.

P1200282

Po czterech latach dostał pracę w wymarzonych autobusach. Nie czerwonych, ale jednak. Zdobył wcześniej stosowane licencje, jakimś cudem ukończył dodatkowe kursy. Oczywiście wszystkie płatne. Ale i tu zaczął się kolejny stres.

- Okey, robota się trafiła, przyjmują cię. I teraz, tak. Ani nie znasz miasta, ani dobrze języka, a to praca z ludźmi. Przecież zawsze znajdzie się pasażer, który czegoś chce od kierowcy. I weź tu się dogadaj, dojedź na miejsce, kiedy nie wiesz jak się po tym Londynie sprawnie poruszać -  znowu wzdycha, myśli, aż wreszcie przyznaje. - Nie przespałem ani jednej nocy spokojnie. Ponieważ stres robił swoje. Organizmu się nie oszuka. No cóż, taka reakcja.

Wielki autobus, 15 metrów, 60 miejsc siedzących. Full coach. Faktycznie kolos. Normalnie człowiek nie zdaje sobie sprawy, że ciężko taką „krowę" prowadzić. Zwłaszcza ulicami zatłoczonego Londynu.

- I po raz pierwszy musiałem jechać tym coachem  do centrum Londynu, w miejsca w których mnie jeszcze nie było. Było ciężko. Ale bardzo chciałem i powtarzałem sobie, że muszę dać radę. Ile czasu zajęło, żeby to opanować? Nie da się tak prosto odpowiedzieć. Kierowca nazwijmy to, czerwonego autobusu takiego jak u nas MZK-i to jedzie sobie wio, prr, nazad i może sobie te ulice po jakimś czasie poznać. Zna trasę i wie, że staje na kolejnym po drodze przystanku. Ale kierowca coacha to co innego. Taki ma codziennie inną trasę. Raz Londyn, raz Edynburg. I trzeba wiedzieć na jakim przystanku trzeba zabrać ludzi, na którym zostawić. Ma "listę obecności" pasażerów. Dostaje trasy jakie musi pokonać, praktycznie na chwilę przed odjazdem. Czasem na kilka godzin wcześniej, informują żebym wziął sobie zapasową koszulę i kilka osobistych drobiazgów, ponieważ będę jechał do Szkocji czy Francji. Raz jeździ się po ulicach centrum Londynu, a raz z dzielnicy do dzielnicy. Trudno to poznać dokładnie. Owszem w niektóre miejsca można częściej jeździć, ale są takie w których byłem tylko raz. Więc ta świadomość tego, że nigdy nie wiadomo dokąd danego dnia będzie wyjazd, to było też stresujące. Jak się jechało "na pusto" to dla kierowcy nie ma problemu, żeby sobie zawrócić jak wjedzie w złą uliczkę czy za mały most. Ale przy załadowanym coachu, gdzie 60 osób patrzy co robisz i gdzie jednemu się wydaje, że kierowca jedzie za szybko, a drugiemu, że za wolno - no to już był poważny stres. Bo cokolwiek się zrobi, to pasażerowie zaraz składają "komplejny" czyli zażalenia. A za takiego "komplejna"  to kierowca ma od szefa ostrzeżenie, a pasażer w ramach przeprosin dostaje kolejną podróż za darmo. Cwaniaków więc nie brakowało. Na początku ciężko mi było to wszystko ogarnąć.

P1200295

Parzył na mapę, tam setki drógKtórą wybrać, żeby dojechać, szybko, sprawnie i na czas i nie ominąć przy tym przystanków . Uczył się tego każdego dnia.

- Potem już miej więcej wiedziałem gdzie jaki korek, o której godzinie. No, ale to praktyka zrobiła swoje. Kilka razy zmieniałem pracę, jednak od lat w tej samej branży. Woziłem policyjne kordony na różnego rodzaju święta albo akcje. Dzięki temu, mogłem z bardzo bliska zobaczyć królową Elżbietę, mam nawet zdjęcie jak w naszym kierunku macha. Często też wożę przedstawicieli urzędu deportacyjnego i deportowanych imigrantów. Są i wycieczki Amerykanów i Chińczyków. Te akurat lubię, gdyż zwykle są hojni i za przyniesienie im bagażu np. z autobusu do hotelu, dają extra tipy. Nie narzekam więc.

DSC_4435aa

Można powiedzieć, że dopiął swego. Co prawda nie prowadzi czerwonego podmiejskiego, piętrowego autobusu - ale to jak mówi, tylko dlatego, że już nie chce. Bo "mało płacą".

- Ci, którzy wyjeżdżają do Anglii nie zawsze przyznają się rodakom w Polsce do swoich porażek. Do tego, że wykonują pracę poniżej swojej godności, że kiepsko im się powodzi. Wiele osób opowiada, że mają super robotę, że są na wysokich stanowiskach. Ja tego, co przeżyłem, nie wstydzę się. I ciężką pracą doszedłem do tego, co mam. Zdecydowałem się nawet na zmianę imienia z polskiego na angielskie, gdyż Anglikom ciężko było wymówić moje polskie. Dziś funkcjonuję jako John i jest mi z tym dobrze.

DSC_4875

Za krajem nie tęskni, przyzwyczaił się do życia w Londynie i nie wyobraża sobie wrócić do małej miejscowości pod Bełchatowem.

- Tutaj inaczej się żyje. Z miesiąca na miesiąc. Jakoś jest. Mówią, żeby się wyprowadzić, to człowiek wyprowadza się, zamieszkuje gdzie indziej. Traci pracę, to za chwilę znajduję następną. I jakoś tak wszystko dzieje się naturalnie bez dodatkowego stresu , że coś się kończy to nastąpił koniec świata. Tu zawsze są jakieś szanse, jakieś nowe możliwości na coś nowego. A w Polsce jak się coś wali, to człowiek zaraz łapie depresję. Tu nie ma czasu na depresję, jedno się kończy to drugie zaczyna. W ciągu tych ośmiu lat przeprowadzałem się jedenaście razy. No co? Tak niestety jest. To nie jest film "Londyńczycy" , który z realiami nie ma nic wspólnego. Ktoś to życie "ukolorowił" w filmie, który oglądałem ze zdziwieniem strasznym, jak tak można bredzić.

DSC_5607

John mówi, że dziewięć lat temu zaczął nowe życie. Ale wciąż ma wątpliwości, czy lepsze. Pomimo jako takiej stabilizacji finansowej, nie umie powiedzieć, że jest szczęśliwy. Zawsze ma to poczucie, że mu kogoś brakuje. Być może drugiego człowieka, po prostu kogoś obok.

- Czy warto było zaczynać to życie na nowo? Nie… nie wiem... ale chyba nie podjąłbym drugi raz tej decyzji. Do Polski nie ma po co wracać. A tu nadal czuję się obco - chwila zamyślenia i dodaje, że pytanie o powrót jest tym najtrudniejszym.

Częściowo spełnił swoje marzenia, pomimo strachu jaki temu towarzyszył. Odważył się i to go cieszy. A odważny nie jest ten, który się nie boi, ale ten - który pomimo strachu, podejmuje wyzwanie.

 

 

reportaż i foto: Jola Babij /Media Production JB (archiwum)

* media i firmy zainteresowane naszymi usługami (reportaże, wywiady, artykuły, teksty i zdjęcia) zapraszamy do kontaktu mediaproduction.jb@gmail.com