Człowiek o kilku obliczach
07/03/2020
Był grudzień 1872 roku. Stał w cienkim palcie z dziurami w kieszeniach i zastanawiał się, czy duży palec u nogi wystaje mu już z buta czy dopiero zacznie. Trząsł się ni to ze strachu przed nieznanym, ni to z zimna. Przed przyjazdem do Instytutu ojciec niby miał go obkupić, ale nie starczyło pieniędzy. W domu niedawno wykluł się przyrodni brat, Józiek, więc Ignaś – jeszcze nie dorosły, ale już nie dzieciaczek - jako najstarszy z rodzeństwa powinien był zacząć edukację poza domem. Padło na konserwatorium muzyczne. Pojechali, choć rok szkolny już dawno się rozpoczął. Tłukli się koleją, w wagonie towarowym, na tyle długo by rozgrzebać w myślach swoje życie.
W chłopaku od najmłodszych lat odzywały się artystyczne geny, poprowadził go więc ojciec tym tropem i popchnął machinę w wiadomym kierunku. Trudno powiedzieć, czy było to po najmniejszej linii oporu czy brakło wyobraźni na coś zupełnie odmiennego, a może faktycznie była to jedyna słuszna ścieżka rozwoju syna. W istocie były to czasy, gdy edukacja rozwijała się pod jedynym słusznym nadzorem – rosyjskim. A Warszawski Instytut Muzyczny, jako jedna z niewielu placówek oświatowych wybrzmiewała polskim nauczaniem. I do takiej szkoły miał pójść syn Jana Paderewskiego. Bardzo mu na tym zależało.
Po latach, Ignacy Jan Paderewski zwierzył się w swoich „Pamiętnikach”:
„(…) jeśli decyduję się mówić o wydarzeniach mojej młodości i o całym moim życiu, czynię to z myślą, że może będzie to kogoś interesowało, a może nawet mu się przyda. Obecnie wielu jest na świecie ludzi, przede wszystkim wśród młodych, uczących się, którzy walczą, dążą do pewnego ideału, usiłują zadośćuczynić swym ambicjom, napotykają jednak na przeszkody i stale ponoszą jakieś porażki w swych wysiłkach. Wiem, co znaczą takie niepowodzenia, sam przecież przechodziłem przez wielkie trudności w życiu, począwszy od najwcześniejszego dzieciństwa. Od czwartego bowiem roku życia, gdy przerzucano nas z miejsca na miejsce, bez domu, bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, bez ojca i matki, odczuwałem już ciężar życia i poznałem, tak jak i wielu innych, rozpacz ogarniająca ludzkie serce. Myślę, że trudności, z jakimi musiałem walczyć w mej pracy, te opowiadania o mej biedzie i wysiłkach, mogą dodać otuchy i stać się bodźcem dla kogoś z owej wciąż wzrastającej armii małych bojowników”[1].
Przybywszy z wizytą do Warszawy ze wschodnich województw dawnej Rzeczpospolitej, Paderewscy mieli za sobą długą drogę rodową jakich miało wielu im podobnych. Pradziad Ignacego (herbu Jelita) też wcześniej wędrował za lepszym jutrem aż do sukcesywnej utraty majątku i poprzestaniu jedynie na administrowaniu posiadłościami zamożniejszych rodów ziemiańskich. Upadek Rzeczpospolitej zaowocował likwidacją województw podolskiego i wołyńskiego, a w ich miejsce powołano gubernie o tej samej nazwie, wchodzące w skład rosyjskiego imperium. Wschodnie ziemie dawnej Rzeczpospolitej stały się dzisiejszymi Kresami. W chwili gdy Ignaś zwany Paderkiem zjawił się z ojcem w wiadomym celu w Warszawie, Królestwo Polskie nie było już niepodległe, nosiło nazwę Kraj Nadwiślański a Warszawa była stolicą warszawskiego generałgubernatorstwa. W mieście - należącym do najdalej wysuniętej na zachód carskiej części Rosji - zmiany i wszechobecna rusyfikacja odczuwalne były wówczas w każdej dziedzinie życia. Polskość, patriotyzm były oficjalnie zakazane, ale skrzętnie pielęgnowane w domach najwytrwalszych. A przecież do takich należeli też Paderewscy, których choć nazwisko wielokrotnie przechodziło zmiany od Padarewskich, poprzez Padarzewskich czy Podarewskich[2] – to patriotyzm pozostawał wciąż ten sam.
Ignacy pochodził z niepełnej rodziny, zubożałej, ale jednak szlacheckiej. Matka Poliksena powiła go 6 listopada 1860 roku, by po zaledwie kilku miesiącach opuścić synka na wieki. W Kuryłówce na Podolu, na terenach dzisiejszej Ukrainy, nastała żałoba. 32-letni owdowiały Jan Paderewski został sam jak palec z dwójką małych dzieci na grzbiecie. Starsza od Ignasia o dwa latka siostrzyczka Antośka, często płakała i charakteryzowało ją to przez wiele długich lat. To prawda, nie mieli łatwego dzieciństwa, choć ojciec starał się jak umiał. Życzliwy dla ludzi, sprawiedliwy, mający posłuch wśród sąsiadów a kiedy było trzeba – umiejący batem pociągnąć porządnie.
„Był mężczyzną przystojnym i postawnym. Odkąd go pamiętam nie był bardzo wylewny ani uzewnętrzniający się, posiadał natomiast duże poczucie humoru, był też człowiekiem sumiennym i niezwykle dobrym dla ludzi”[3] – wspominał Ignacy po latach, a dziś można by dodać, że w podobny sposób wirtuoz mógłby powiedzieć o sobie.
Jan Paderewski, kilka lat wcześniej trafił na dwanaście miesięcy do carskiego więzienia w Lityniu. Podejrzewano go o udział w powstaniu styczniowym i pomoc powstańcom. Trudno sobie wyobrazić by mógł zostawić malutkie dzieci na pastwę losu i wojować, natomiast że pomagał powstańcom to i owszem, gdyż naturę miał patrioty i choćby w ten sposób chciał przyczynić się do walki o wspomnianą niepodległość. Umożliwił więc powstańcom ukrycie w swoim domu mundurów oraz amunicji. Jednak sprawa szybko wyszła na jaw i horda kozacka na koniach otoczywszy dom, wywlekła Jana na oczach dziatwy i zabrała do aresztu. Musiał ponieść karę. Opiekę nad jego dziećmi przejęła chorowita siostra Jana, mieszkająca sto kilometrów od Kuryłówki. Zabrała Antosię i Ignasia do siebie, do Nowosiółek. I jak po kilkudziesięciu latach wspominał ten fakt Ignacy, od ciotki doznali prawdziwie matczynej opieki. Zadbała ona by dzieci nauczyły się czytać i pisać, a będąc pod opieką francuskiej guwernantki świetnie się rozwijały. Ignacy w wieku czterech lat czytał po rosyjsku i po polsku, a nawet podobno próbował pisywać do więzienia pierwsze nieudolne listy. Czy owa rozłąka z ojcem miała wpływ na Paderka? Niewątpliwie tak, jeśli nawet nie zdawał sobie wówczas z tego sprawy.
A potem w ich życiu pojawił się Sudyłków na Wołyniu. Mała, dwutysięczna miejscowość w większości zamieszkiwana przez Żydów. Jan Paderewski osiadł tam po ponad rocznym pobycie za kratami. Swoją drogą, wydostał się z więzienia w wyniku stawiennictwa środowiska chłopskiego, które w postaci delegacji z kilku wiosek – wyprosiło u władz jego ułaskawienie. Kiedy zatem ojciec Ignacego opuścił więzienne mury, dopiero po długich poszukiwaniach znalazł posadę zarządcy w majątku Szaszkiewiczów. Rodzina Paderewskich zamieszkała w Sudyłkowie na wzgórzu, w okolicach cmentarza. Siedmioletni Ignacy wraz z siostrą szczerze nienawidzili tego otoczenia. Widok cmentarza był dla nich traumatyczny, co zresztą po latach przyznał swojej biografce:
„Żydzi mają zwyczaj modlenia się nad grobami zmarłych. Kobiety w pogrzebach nigdy nie biorą udziału – jedynie mężczyźni. Pogrzebom towarzyszyły zawsze głośne lamenty, potem zaś następowały długie godziny zawodzenia. Odgłosy te przeciągłymi jękami unosiły się w powietrzu. Pamiętam okropne wrażenie, jakie to wywierało na mój dziecięcy umysł. Nie używano mar ani trumny, ciało zawijano po prostu w wielkie czarne płótno i niesiono na ramionach do grobu. Był to widok ponury i przerażający. Po pochowaniu nieboszczyka mężczyźni szli do domu, a w parę godzin później przychodziły kobiety i zaczynały lamentować nad mogiłą. Modliły się i modliły, od czasu do czasu głośno zawodziły, a nawet krzyczały z wyrazem dojmującego bólu. Było to przygnębiające, a ciągnęło się godzinami, i dziś jeszcze zawodzenie to dźwięczy mi w uszach. Cały okrągły rok zmuszeni byliśmy oglądać żydowskie pogrzeby”[4].
Depresyjne nastroje mali Paderewscy rozładowywali poprzez muzykę. Po raz pierwszy z fortepianem mieli do czynienia jeszcze w Kuryłówce przed aresztowaniem ojca. Widząc predyspozycje syna, Jan zatrudnił wówczas jedynego w okolicy nauczyciela muzyki, skrzypka po konserwatorium wiedeńskim. Tenże pan rzekomo ograniczał się do wystukiwania taktu starymi palcami. Ignaś mało więc z tej nauki skorzystał. Choć zarówno on jak i Antosia byli bardzo muzykalni, to różniło ich jedno – ambicja. I Ignacy ją miał. Z każdą kolejną lekcją w małej głowie rodziła się myśl, że niczego się od Filipa Runowskiego nie nauczy ponad to – co już sam potrafi. Najlepiej wychodziły mu więc improwizacje.
Podczas pobytu w Nowosiółkach, ciotka zapewniła im nowego nauczyciela. Przez prawie dwa lata przyjeżdżał do nich co tydzień. Znów ćwiczyli duety. Takie, co to dla zabawy i rozrywki można by grywać kurtuazyjnie podczas spotkań towarzyskich. Antosi było wszystko jedno. zaś Ignacy irytował się. On chciał czegoś więcej niż non stop te same partie na cztery ręce. Zwłaszcza, że bardziej przy tym rozrabiali, rozpychali się, dawali sobie kuksańce niż naprawdę uczyli się. Czuł, że nauczyciel Piotr Sowiński - który później dojeżdżał do nich do Sudyłkowa - nie traktuje gry jak sztuki, ale bardziej jak rozrywkę i o technice gry na fortepianie ma pojęcie równie nikłe co Runowski. Paderek był zniechęcony cotygodniowym uskutecznianiem akrobacji przy klawiaturze. Improwizował więc na klawiszach, a ojciec kibicował talentowi syna. Wykonał nawet dla niego własnoręcznie gruby zeszyt nutowy i pięknie wykaligrafował na nim: „Kompozycje Ignacego Paderewskiego”. I faktycznie po czasie zapełnił się nutami, tyle że tylko takimi, które niekoniecznie mogłyby dobrze brzmieć. Ale za to jak pięknie się prezentowały na pięciolinii! Ignacy zupełnie nie przejmował się wówczas dźwiękami. Najważniejsze było, by nutka ładnie zwisała lub stała w bojowym szyku na papierze. Jako samouk dopiero stawiający pierwsze kroki w komponowaniu, cwanie sobie poradził by zadowolić ojca. Naśladował podpatrzony gdzieś w partyturze układ nut i ustawiał je według własnego widzimisię. Kopiował co ładniejsze zestawienia dźwięków i namiętnie kaligrafował w swoim kajeciku. Ot, i cała filozofia kompozycji. Niezdający sobie sprawy z podstępu ojciec był dumny z samouka! A rezolutny Paderek zabiegający o atencję ojca – rósł w pychę. Mało się wówczas w ich życiu działo, więc urozmaicał je psikusami. Aż nastał rok 1866 i w ich sudyłkowskim domu pojawił się spowinowacony Michał Babiański, polski emigrant z Francji. Zamieszkał z nimi i w tym czasie domowym sposobem edukował z historii, geografii i elementarnych podstaw wiedzy – a przede wszystkim, zaszczepił w chłopaczku patriotyzm, który jak się po latach okazało, miał w życiu Ignacego niebagatelne znaczenie.
Wspominając to wszystko, dwunastoletni Ignaś musiał teraz z dnia na dzień stać się Ignacym. Stanął w drzwiach wspomnianego Instytutu, z ojcem przy boku i błogosławieństwem na lepszą przyszłość. Wyprostowany niczym długopis, przekroczył próg warszawskiego konserwatorium. Ale egzaminu na uczelnię… nie zaliczył. Nie musiał! No takie rzeczy się tam nie zdarzały. Dyrektor Apolinary Kątski - choć aplikanci do jego Instytutu powinni znać gamy we wszystkich tonach, ze dwie etiudy i bodaj ustęp z sonaty Beethovena - przyjął nieco przerażonego rudzielca z Sudyłkowa, tak jak tamten stał. Nie zważał na to, że kandydat powinien posiadać również świadectwa nauki szkolnej, metrykę i wszelkie szczepienia lekarskie. Trudno powiedzieć czym się kierował Kątski, wybitny pedagog i polski pianista (notabene podziwiany wcześniej na europejskich estradach) znany ze swej surowości wobec uczniów. Czy o talencie Ignacego doszły go słuchy aż z Wołynia, gdzie młodzieniec wykonał wcześniej na dobroczynnym koncercie kilka fortepianowych popisów z siostrą? Czy może Jan Paderewski miał listy polecające od hrabiostwa Chodkiewiczów – znajomych rodziny, żywo zainteresowanych rozwojem Ignasiowego talentu. A może po prostu tak mu podpowiadała intuicja. Faktem jest, że od nowego semestru Ignacy Jan Paderewski mógł rozpocząć sześcioletnie studia w Warszawskim Instytucie Muzycznym.
Czy do tej małej główki to docierało? Za kilka tygodni, ON, studentem. Posłany prosto z prowincji do szkół po edukację, bez zasobnej kiesy, ale z bulgoczącym talentem do gry na fortepianie. Zapewne mielił w głowie wszystkie za i przeciw, a po latach przyznawał, że bał się wtedy okrutnie. Czy był świadom pokładanych w nim nadziei? A może myślał, że takich jak on, mogła być cała szkoła. Młodziutkich, przekonanych o swojej wyjątkowości uzdolnionych muzycznie podlotków, za którymi stali rodzice pełni wiary w talent swoich dzieci. Gotowi zapłacić za tę naukę wszystkie pieniądze.
Mało brakowało, a Ignacy musiałby zrezygnować z muzycznego nauczania, gdyż Jan Paderewski zbyt dużą sumką wówczas nie dysponował. W rodzinie było już bowiem nie dwoje, a troje dzieci do wykarmienia. Głowa familii zapewne zdawała sobie sprawę, że każde z nich będzie musiał lada moment wyedukować. Im więc szybciej kolejne ptaszyny wyfruną z gniazda i się usamodzielnią, tym lżej będzie, dedukował tracący powolutku wzrok Jan oraz druga żona. Jego wybranką była już wtedy Anna z domu Tańkowska. Wraz z nią, w otoczeniu Ignasia i Antosi pojawiła się dalsza rodzina macochy. Jan specjalnie na tę okoliczność wynajął dla nich w pobliżu drugi dom, w którym jej krewni mogli zamieszkać. Liczna rodzina Anny była w podeszłym wieku i przez długi czas pozostawała na utrzymaniu Jana. Było to dla niego sporym obciążeniem. Żona w czasie małżeństwa urodziła mu troje dzieci: Józefa, a zaraz potem Stanisława oraz Marię. Ignacy właściwie nie był już obecny przy ich wychowywaniu. Los usadowił go w tamtym czasie w Instytucie. I kiedy on myślą i ciałem był w szkole, Antosia wylewała łzy nie dogadując się kompletnie z macochą. Kontakty obydwu były coraz bardziej niepoprawne, za to Ignacy po latach wspominał, że dla niego macocha była dobrą, serdeczną kobietą. Niestety z najmłodszym rodzeństwem, Staśkiem i Manią – być może przez różnicę wieku, a może przez późniejsze konflikty – relacje miał bardzo luźne.
Mówi się, że gdy się czegoś pragnie to los się do tego marzenia przychyla. Ignacy najwyraźniej urodzony był pod szczęśliwą gwiazdą, jak bowiem wytłumaczyć fakt, że gdy chłopaka przyjmowano do szkoły - na jego drodze stanął sympatyczny i ujmujący właściciel fabryki fortepianów, niejaki Kerntopf. Zaoferował, że przyjmie Paderka na stancję. Za jednym zamachem chłopaczyna miałby i dach nad głową, i dostęp do fortepianu. Kiepska sytuacja finansowa Paderewskich sprawiła, że Jan nie wahał się ani chwili. Tuż przed rozpoczęciem nauki w Instytucie, Ignacy zamieszkał u nich. A tamto spotkanie stało się zaczątkiem długoletniej przyjaźni.
Kerntopfowie byli rodziną pochodzenia niemieckiego i mieszkali w Warszawie od ponad czterdziestu lat. Pierwszym przedstawicielem familii osiedlonym na tym terenie był Jan Aleksander Kerntopf. Przyjechał prosto z Bydgoszczy, żeby odbyć praktykę w wytwórni fortepianów Fryderyka Bucholtza. Kilka lat później, po odkupieniu od spadkobierców Bucholtza wyposażenia i zapasu materiałów otworzył własną fabrykę. Mający patent mistrzowski Kerntopf zbudował w tym czasie fortepian w tzw. systemie belgijskim, w którym struny prowadzone były na przemian "wierzchem i środkiem mostka", potem wyprodukował fortepian w systemie francuskim i amerykańskim. Kiedy jakiś czas później do firmy przystąpili synowie, rozwój nastąpił błyskawicznie, a ich pianina i fortepiany zaczęły zdobywać sławę i uznanie na światowych wystawach m.in. za instrumenty fornirowane jaworem amerykańskim, czy z opancerzoną strojnicą. Nim to jednak nastąpiło, „stary” Kerntopf w 1872 roku stworzył fortepian w systemie Steinwaya. To właśnie jeden z nich - wiele lat później - Ignacy Paderewski zabrał na tournée po Stanach Zjednoczonych i przyczynił się do reklamy firmy[5]. Wychowując się tam, młody pianista mógł zrozumieć, że pomiędzy fortepianem a fortepianem DOBRZE brzmiącym - jest zasadnicza różnica. Tak jak między „tylko” graniem, a doskonałym graniem. Sam proces tworzenia instrumentu był bardzo długi. Przez wiele tygodni drewno musiało leżakować w pomieszczeniu o odpowiedniej temperaturze i wilgotności. Mógł to być heban, albo modrzew czy orzech, ale już do płyty rezonansowej, odpowiedzialnej za odbiór wibracji strun, wykorzystywany był tylko jeden rodzaj drewna - świerk z Alaski[6]. Pasja, z jaką oddawano się tej pracy była widoczna w jej efektach. Żmudny proces tworzenia instrumentu był równie powolny i porównywalny do nauki doskonałej gry, o czym młodziutki Ignacy właśnie się przekonywał.
Fabrykanci choć zajmowali się produkcją fortepianów od ponad trzydziestu lat i mieli sześć warsztatów produkcyjnych, nie byli ludźmi majętnymi. Byli rodziną wielodzietną, ich warunki mieszkaniowe były zdecydowanie skromniejsze niż w domu rodzinnym Ignacego. Za to atmosfera jaka tam panowała - ujęła młodego Paderewskiego. Wychowywany tylko z siostrą, Paderek idealnie wtopił się w dużą rodzinę, a oni przyjęli go jak swego. Zaprzyjaźnił się wtedy dozgonnie z ich najstarszym synem Edwardem, doceniał kuchnię pani domu i ciepło domowego ogniska. Było mu tam najoględniej mówiąc bardzo dobrze. Na utrzymanie chłopaka Jan Paderewski posyłał Kerntopfom po 54 ruble kwartalnie. Dodatkowo opłacał wszelkie lekcje i w listach dopytywał, czy aby Ingaś nie psoci. W sumie, Paderek mieszkał u nich ponad trzy lata. W tym czasie dorósł, nieco zmężniał. Kiedy zaś poczuł we krwi i hormonach nieco dorosłości – zmienił lokum na takie, w którym miał więcej prywatności.
Tuż po przyjęciu do konserwatorium, 12-letni Ignacy Paderewski uczył się żyć wśród ludzi i jak przystało na studenta Instytutu… zakupił sobie nawet pierwszy kapelusz. Wszyscy je przecież nosili, a on już był jak wszyscy. Tyle, że pieniędzy miał ciut mniej i musiał się z nimi na każdym kroku liczyć. Z początkiem marca 1873 roku wysłał do ojca list, tym razem oprócz standardowego zdawania relacji o tym, jak mu idzie w szkole – wystosował do rodziców pierwsze prośby o wsparcie finansowe. Wydatki swe oczywiście stosownie do okoliczności motywował. Pisał:
„(…) rozciąłem spodnie do noszenia na co dzień, ponieważ w tych czarnych spodenkach – będąc na koncercie w Resursie Obywatelskiej – upadłem ze schodów, popchnięty przez tłum przechodzących i ponieważ kort bardzo wątły, przedarły się na obydwóch kolanach, zresztą wszystko jest całe i czyste, i bardzo dobrze i w porządku utrzymuję moje rzeczy”[7].
Kosztów miał w istocie sporo w ciągu kolejnych miesięcy, bo to i zeszyciki, i ołówki. Tu rubelek, tam kopiejka. Śniadania szkolne, czasem małe ciasteczko na osłodę. Siłą rzeczy Ignacy w wielkim mieście tani w utrzymaniu nie był. Rok później, o tej samej porze już wręcz ponaglał ojca o następny zastrzyk finansowy na niezbędne zakupy.
„(…) Jestem winien panu Edwardowi 10 rubli, bo musiałem sobie trochę nut i papieru kupić za pieniądze z lekcji. Teraz nie mam prostu w czym chodzić, bo palto oddawane kilka razy do reperacji już się rozłazi, tak że muszę, idąc do Instytutu, opakować się nutami w ten sposób, ażeby dziury i wyłażącą watę pozasłaniać. W futerku też niepodobna chodzić. Po łokcie rękawy, a krótkie poza kolana tak, że tużurek widać. Chociaż mi jest przykro bardzo, że dokuczam kochanemu Ojcu, ale nie mam [sposobu innego] jak jego, ażeby się udać do niego [sic!]. Palto tu kosztuje, porządne, tak żeby wystarczyło na dwa lata – 18 rs. najtaniej”[8].
I tak, „listy proszebne o parę groszy” wysyłał Paderek do ojca i wielu przyjaciół - przez połowę swojego życia.
Ignacy od pierwszych dni w szkole, pomimo przeświadczenia o własnym talencie, zdawał sobie sprawę ze swoich niedociągnięć, braków, niedoskonałości. Zresztą już w dzieciństwie odczuwał je dotkliwie.
„Próbowałem grać, ale wciąż jeszcze nie wiedziałem JAK. Nie miałem absolutnie żadnego pojęcia o palcowaniu, o właściwym ustawieniu rąk. Szczęśliwie jednak posiadałem tak zwaną WRODZONĄ TECHNIKĘ. Dzięki temu mogłem wygrać wszystko co chciałem, pokonując trudności techniczne, oczywiście nie doskonale, ale stosunkowo łatwo, gdyż – jak powiedziałem – było to wrodzone i naturalne. (…) Bez trudu przychodziło mi nauczenie się trzech czy czterech wierszy, ale pamięci muzycznej nie posiadałem zupełnie i nie miałem jej aż do piętnastego czy szesnastego roku życia. Nic dziwnego zresztą, nie chciało mi się bowiem zupełnie skupiać uwagi na muzyce, nie miałem przecież, jako dziecko, żadnego właściwie wykształcenia muzycznego, a to co mi dawano jako naukę, nudziło mnie okropnie. (…) Jedyną moją przyjemnością była improwizacja, a ta nie wymaga wysiłku pamięciowego”[9].
Musiał więc w dwójnasób przykładać się do pracy, by osiągać zamierzone efekty. To zaowocowało w szkole wysokimi notami i dobrymi opiniami w postaci: „zdolny, pracowity, słuch doskonały” i „(…) lekkomyślność w dawniejszym palcowaniu zaczyna powoli ustępować”[10], „gra twarda zrazu wymagała wielkiego nakładu, wielkiej cierpliwości i bajecznej pracy, zanim ją można było doprowadzić do pożądanej elastyczności”[11]. Przez lata kształcili go m.in. Jan Śliwiński, Juliusz Janotha i Karol Studziński.
Młody Paderewski podczas studiów uczył się pilnie harmonii, kontrapunktu, kompozycji. Oprócz nauki gry na fortepianie, musiał studiować także grę na instrumencie dętym. Próbował więc swoich sił na klarnecie, rogu oraz fagocie i oboju. Do niektórych z tych instrumentów naprawdę nie miał serca, a do innych, jak choćby do fletu – predyspozycji. Kolejne próby kończyły się tym, że nauczyciele kazali mu jednak poszukać innego ustrojstwa. Wreszcie znalazł trombon, jak z włoska określano puzon. O dziwo, nauka na nim zaczęła mu iść tak dobrze, że jeden z pedagogów stwierdził iż powinien wybrać, czy chce zostać pianistą, czy może trombonistą. Przy czym poddał w wątpliwość fakt, że fortepian byłby dla niego korzystniejszy.
W tamtym czasie, dyrektor Apolinary Kątski postawił sobie za punkt honoru - aby w jego konserwatorium powstała pięćdziesięcioosobowa orkiestra symfoniczna. Jak wieść niosła, miała to być druga w Warszawie (tuż po orkiestrze Teatru Wielkiego), polska formacja pod batutą polskiego dyrygenta i złożona z polskich muzyków. Do tejże szkolnej orkiestry oczywiście zwerbowano najzdolniejszego trombonistę, Paderewskiego. Codzienne treningi, dbanie o sprawność i równomierną szybkość palców, równoczesna walka z ich bólem, nadzorowanie kondycji ust, troszczenie o gibkość języka – tego było dla młodego pianisty za dużo. Za pasem miał egzaminy i to one były dla niego priorytetem. Nie miał w tej kwestii żadnych dylematów. Postawił sprawę jasno: grać nie będzie, a przynajmniej nie z taką częstotliwością jakiej od niego oczekiwano. Zwłaszcza, że na jego spóźnienia na OBOWIĄZKOWE próby ani myślano przymykać oko. Ignacy nie czuł się niezdyscyplinowany, po prostu wiedział co jest dla niego ważne, a co nie. Niemniej dyrekcja Instytutu miała na ten temat odmienne zdanie. Dyrygent Karol Różalski postanowił ukarać niesubordynowanego ucznia i posadzić za karę „w kozie”. Ignacy Paderewski wściekł się do granic możliwości. Tuż przed egzaminami, kiedy każda wolna minuta była na wagę złota i można ją przeznaczyć na naukę, ten zabierał mu cenny czas i nakazywał siedzieć po lekcjach bezczynnie. Rozhisteryzowanego Ignacego próbowano w asyście kilku innych studentów zatrzymać siłą, co tylko wyzwoliło w nim kolejne pokłady szaleństwa. Nieliczne jednostki obstawiały rację Paderewskiego. Wywiązała się afera. Doszło do walki wręcz. Akcja była rozwojowa. Interwencja dyrekcji skończyła się tym, że uczniowi zagrożono relegowaniem ze szkoły. Paderewski nie był z tych co to się poddają wiedząc, że racja jest po ich stronie. Wewnętrzny głos nakazał mu się wydrzeć, szarpać jak dzikie zwierzę. Ryknął:
„Nie uznaję prawa konserwatorium do zatrzymywania studenta i kary za niestawienie się na próbę, więc wyroku tego nie przyjmuję! Jednocześnie proszę o polecenie otwarcia drzwi!”[12].
Efekt był taki, że go przez te drzwi najzwyczajniej w świecie wyrzucono. Najbardziej zabolało Ignacego jednak to, że tym zajściem sprawił zawód i ojcu, i Kerntopfom. Miał jednak Ignaś w całym tym szaleństwie fart, gdyż wstawił się za nim sam Gustaw Roguski. Zresztą nie tylko ten nauczyciel widział w nim niebywały potencjał, znacznie większy niż jakieś tam nieposłuszeństwo. Szkoda by było zaprzepaścić talentu Paderewskiego. A że poparli go inni profesorowie, to wezwano Ignacego poprzez jego opiekunów Kerntopfów na rozmowę. Przyjęto skruchę ucznia, nie odnotowano występku w aktach i można było nad aferą przejść do porządku szkolnego. Ignacy na pewien czas uspokoił się. Skomponował nawet pierwszy poprawny utwór Valse mignonne i zadedykował Roguskiemu.
Jednak w swojej szkolnej karierze miał jeszcze kilka głośnych występków. Wziął wtedy udział w opisywanym przez prasę biletowanym koncercie szkolnej orkiestry jako główny puzonista. Nic nie zapowiadało kolejnej katastrofy. A jednak Paderek jej nie uniknął! Podczas braw na scenę wywołano dyrektora Kątskiego, któremu studenci w ramach podziękowania za trudy pracy wręczyli podarunek w postaci fotografii całego zespołu. To z kolei wśród prasy wywołało niesmak, iż gest był zbyt teatralny. Młodzież uczestnicząca w tym procederze poczuła się niejako wywołana do tablicy i wysłała do redakcji czasopisma sprostowanie, że to nie był ich pomysł a… dyrygenta orkiestry, który nakazał im wręczyć ów upominek. Pod pismem do gazet podpisało się kilku członków orkiestry, w tym, a jakże, najsłynniejszy trombonista Paderewski. Dyrygent nic sobie z donosu nie robił. Apolinary Kątski wręcz przeciwnie, poczuł się głęboko urażony. Swoje niezadowolenie zamierzał jednak wyrazić dopiero po wakacjach, kiedy to niektórym winnym - bo nie wszystkim - postanowił utrudnić życie.
Ignacemu oraz jego trzem kolegom zabroniono wstępu na uczelnię do czasu oficjalnego przeproszenia dyrekcji. Na nic się zdało stawiennictwo Roguskiego. Dyrektor był nieugięty, a Paderewski tym bardziej. Nie widział w tym swojej winy nic a nic. Doprowadził tym do szewskiej pasji grono pedagogiczne, które rad nie rad musiało podjąć jakąś decyzję co do jego dalszej przyszłości. Ta, nie była różowa. Każdy etap życia rządzi się własnymi prawami. U Paderka zaowocowało to tym, że długo się studiami nie nacieszył i na początku kolejnego semestru władze Instytutu po raz drugi – choć tym razem już oficjalnie - wykreśliły krnąbrnego rudzielca z listy uczniów. Protokół posiedzenia Zarządu Instytutu Muzycznego grzmiał! Uczeń Paderewski zostaje usunięty i zabrania mu się przychodzenia na zajęcia. Wraz z nim szkolne mury zmuszeni byli opuścić współtowarzysze niedoli, Antoni Sygietyński i Henryk Pachulski. Oficjalnie powodem wyrzucenia całej trójki był ich konflikt z władzami konserwatorium.
„(…) Odznaczali się zawsze krnąbrnością, niesfornością i zuchwalstwem, w skutek czego niejednokrotnie otrzymywali napomnienia […] byli zawsze pierwsi do wszelkich manifestacji przeciwko władzy Instytutowej, a tym samym dawali zły przykład swym kolegom, wszelkie zaś napomnienia ze strony władzy okazywały się bezużytecznymi i najmniejszego skutku na ich poprawę niedziałającymi”[13].
Nie szczędził Ignacy ojcu trosk w czasie swojej nauki. Afera goniła aferę. Gdy ta z nieszczęsnym zdjęciem orkiestry nieco przycichła, ojciec - najprawdopodobniej za namową Kerntopów bądź przy ich pomocy - złożył w Instytucie podanie o przywrócenie syna w prawach ucznia. „Upraszał najpokorniej cały zarząd” na tyle skutecznie, że jakiś czas później władze uczelni przychyliły się do jego prośby i na okres próby przyjęły jako „wolnego słuchacza”. Ale co z tego, gdy w zanadrzu miał kilkumiesięczne tournée z kolegami.
W trudnym czasie wsparciem dla Ignacego okazał się Edward Kerntopf, który go rozumiał jak nikt. Pozwolił nadal u siebie mieszkać, pomagał w zorganizowaniu prywatnych lekcji. Ale potrzebujący pieniędzy młody pianista wciąż myślał, jak szybko samemu zarobić. Szybko przeliczył, że taki zysk dadzą małe koncerty. Naprędce ułożył program krótkiego recitalu z utworami Liszta i Chopina, zwerbował dwóch szkolnych kolegów i w tajemnicy przed swoimi rodzinami wyjechali na samowolne, wakacyjne występy zagraniczne. W planach mieli Rosję, Polskę, Litwę. Już w krótkim czasie okazało się, że nie jest to taka prosta sprawą jakby się mogło wydawać. O ile występy w znanych uzdrowiskowych miejscowościach jakoś udawało się zorganizować, o tyle w pozostałych, zwłaszcza zatęchłych, zapadłych prowincjonalnych „dziurach” i do tego po sezonie - już niekoniecznie. Nie mieli własnego fortepianu zatem musieli posiłkować się pożyczonym, co z kolei wiązało się albo z odpłatnością, albo wielogodzinnym dostrojeniem instrumentu do potrzeb muzyków. Można by rzec, że sami byli tym faktem równie roztrojeni. Skończyło się to tak, że jeden z kolegów zrezygnował i wrócił do domu. Pozostałych zatrzymała policja. Ignacy nie miał bowiem paszportu i posługiwał się jedynie jakimś dokumentem szkolnym, który akurat na tamtym terenie nie bardzo respektowano bądź stracił ważność. W podróży zastała ich zima. Byli brudni, głodni, bez pieniędzy i w letnim obuwiu wypchanym gazetami. „Wirtuozi” z nad Wisły nabawili się chorób i w efekcie nie mieli wyjścia, jak tylko napisać do swoich rodzin błagalne prośby o pomoc. Wraz z odpowiedzią nadeszły pieniądze od ojca Paderewskiego. Radość na rychły powrót do domu zniknęła wraz przypadkowo spotkanym znajomym, któremu Ignacy z dobroci serca owe ruble ojcowe „na chwilę” pożyczył. Musiał Jan ponownie ratować syna z tarapatów i pewnie przestał liczyć na to, że Paderek kiedykolwiek skończy studia.
Był początek 1879 roku. Pełen bliżej nieokreślonej euforii Ignacy Paderewski radośnie komponował w domu rodzinnym w Sudyłkowie Romans (ze Suity es-dur) na fortepian[14]. Celebrował chwile krótkiego urlopu. Otoczenie najwyraźniej mu służyło. A i wydoroślał znacznie. Tylko jakoś chyba coraz częściej wzdychał… Burzliwe lata studenckie zakończył rok wcześniej dyplomem z dbrymi stopniami i nadzieją na wyjazd do Berlina lub Wiednia. Sam mistrz Teodor Leszetycki śnił mu się wtedy po nocach i Paderek marzył, by kształcić się u niego. Miał już przecież podstawy, więc podjęcie wyższych warsztatowo studiów pianistycznych było w zasadzie na wyciągnięcie ręki. Zagranicą miałby przecież tyle możliwości, tylu wspaniałych nauczycieli. Na przeszkodzie stanęło mu to co zwykle, brak pieniędzy. Jan Paderewski zdecydowanie nie mógł mu już pomagać, a tym bardziej w sponsorowaniu zagranicznych wojaży. Musiał więc radzić sobie sam. Nie mając innego wyjścia, tuż po ukończeniu Warszawskiego Instytutu Muzycznego - za namową ojca - przyjął tam posadę nauczyciela. Zdawał sobie sprawę, że jeśli pozostanie w Instytucie - zmarnuje swój talent i jego kariera zakończy się jeszcze szybciej niż się zaczęła. Konserwatorium miało być tylko przystankiem w drodze do urzeczywistniania marzeń, które na chwilę tylko, odłożył. Nie zapomniał też o komponowaniu, co w Sudyłkowie właśnie próbował czynić.
Tymczasem w ojcowskiej kuchni przebąkiwano o rychłym zamążpójściu starszej siostry Paderka, Antosi. Ignacy nie mógł być na jej ślubie, a może nawet nie chciał. Tłumaczył to faktem, iż mniej więcej w tym samym terminie prowadzona przez niego klasa ma egzaminy, a jego obecność była tam konieczna „pod groźbą dymisji z konserwatorium”. Ślub odbył się 4 lutego. Ignacy był już w tym czasie w Warszawie.
Jego siostra Antonina została wydana za dużo starszego od siebie wdowca „z przychówkiem” w postaci czworga dzieci. Notabene Władysław Wilkoński był wcześniej mężem… jej ciotki, też Antoniny. Młodziutka Antosia opierała się temu małżeństwu, podobnie nieprzychylny był temu sam Ignacy. Prawie trzy miesiące po ślubie siostry, podczas wymiany korespondencji z ojcem, napisał mu w liście kilka słów:
„(…) Obojętność Antosi odczuwam po trosze, gdyż na swój list nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, zapewne mąż wpływ wywierać musi. Co prawda małżeństwo jej wcale mi się nie podoba, lecz jako nieletni, więc w sprawie tej głosu przed czasem podnosić nie śmiałem”[15].
W istocie, nie była ona w tym małżeństwie szczęśliwa a na pewno nie poprawiła sobie statusu materialnego. W wielu późniejszych listach Ignacy pisał do ojca by dowiedział się co u niej słychać ponieważ nie ma z nią kontaktu. Potem prosił by stary Paderewski ją wspomógł finansowo gdyż u niej „bieda aż piszczy”.
„(…) Przed paroma dniami otrzymałem pismo od biednej Antosi. Och! Jakże smutną karierę ona zrobiła! Donosi mi, że wszyscy są obdarci, rzeczy lepsze pozastawiane, a ona biedna tak spracowana, że nawet pisać do mnie czasu nie ma. Chcę jej dopomagać i ile sił starczy, robić to będę. Ty zaś, kochany Ojcze, jak będziesz mógł, dopomóż jej także… ona biedna”[16]. Dwa miesiące później Paderek żalił się do ojca, że otrzymał od niej wiadomości i że „nic pocieszającego w położeniu ich nie zachodzi”.
W grudniu tego samego roku, w okolicach Bożego Narodzenia Ignacy pisał do Sudyłkowa:
„(…) Szczerze Ci wdzięczny jestem, drogi mój Rodzicu, za pośpiech, z jakim prośbom moim uczyniłeś zadość. Wysłanie tak prędkie zapasów żywności dla biednej naszej Antosi, oprócz naszej wdzięczności, zapewnia ci także i wdzięczność kilku zgłodniałych dzieciaków twej siostry (chodziło tu o pierwszą żonę Wilkońskiego, zmarłą Antoninę – przyp. autora), które, niestety, wyrazić jeszcze swych uczuć nie potrafią”[17].
Wiele lat później, po stracie męża i syna[18] – Antonina znalazła cichą przystań u boku swego brata. A i ona wsparciem mu była i ostoją. Był już wtedy wielkim pianistą, żyjącym na emigracji. Nim jednak do tego doszło, Ignacy Paderewski musiał przejść długą drogę…
Przez kilka lat pracy w konserwatorium Ignacy uczył dziewczęta w młodszej klasie fortepianu. Prowadził lekcje nie tylko w swojej grupie, często udzielał się także na zajęciach innych profesorów. Podczas jednej z lekcji śpiewu chóralnego Karol Studziński zapowiedział swoim uczennicom, że tym razem akompaniować będzie „chluba Instytutu a może nawet i przyszła sława”. Studentki były wniebowzięte, domyślały się o kogo chodzi. Po wielu latach, te wspomnienia o Paderewskim były wśród niektórych z nich (jak choćby u ówczesnej studentki Emilii z Chrzanowskich Bohowiczowej) wciąż bardzo żywe:
„Gdy wszedł nareszcie, wydał nam się bardzo wysoki i szczupły, tak bardzo młody, a złotawa czupryna wichrząca się naokoło głowy tak kolosalnie wielką, że tylko poważny wyraz jego twarzy i spokojna godność całej postawy powstrzymała wybuchy humorów młodocianych i nabożne jakieś poszanowanie wnet wzięło górę. Naturalnie, gdzie było kilkadziesiąt młodych dziewcząt, tam powaga bezwzględna nie mogła długo zapanować. Zaczęły się więc pociski spojrzeń, usiłujące zwrócić na siebie uwagę młodego fortepianisty, a gdy okazały się bezskuteczne, taka obojętność uderzyła w najwrażliwsza strunę natury niewieściej i posypały się ciche i kąśliwe uwagi […]. Paderewski siedział przy fortepianie, przerzucając nuty ze skupieniem i uwagą. Kilkoma akordami uciszył jednak wszystkie gadatliwe usta, przykuł uwagę, a wnet batuta Studzińskiego dała znak rozpoczęcia. Po skończeniu dość udanej próby, gdy rzuciłyśmy się do wyjścia, zdziwiona przy drzwiach zobaczyłam stojąca zaszlochaną i dziwnie rozjaśnioną twarzą moją przyjaciółkę Korsak. Oczy pełne blasku promieniały niezwykle i czyniły ją zupełnie ładną.
– A pani co tu porabia – zapytałam – wszak nie chodzicie nigdy na nasze śpiewy?
- Przyszłam posłuchać. Prawda, jak on ślicznie gra? Jakie ma uderzenie cudowne? Jak jest inny, odrębny. O! Zobaczycie, jaki on będzie wielki!
Te kilka słów wyrwało się z duszy pełnej uwielbienia i najczystszego, a głębokiego uczucia dla talentu i człowieka”[19].
Zauroczona studentka to Antonina Korsakówna. Dziewczyna cztery lata od niego starsza, chorowita i o niezbyt wysokich notach w kolejnych klasach fortepianu. Podobno miała zbyt małe dłonie by grać, ale była pilna, gorliwa i ambitna. Za namową profesorów próbowała więc swoich sił w innych przedmiotach, jak choćby deklamacji. Talent dramatyczny odkrył w niej nie kto inny tylko sam dyrektor Kątski. Wytypowano ją więc do występu absolwentów i studentów scenie w Ratuszu. Nie zabrakło tam też Ignacego, który zaprezentował wówczas swój talent kompozytorski oraz wystąpił jako pianista. Choć prasa wtedy średnio dobrze wyraziła się o popisach estradowych i debiucie przelękniętej Korsakówny, to pół roku później znów stanęli razem na jednej scenie. Trudno powiedzieć, czy już wtedy między nimi zaiskrzyło, czy może wcześniej. Faktem jest, że parę miesięcy później – Ignacy oświadczył się jej. On sam niewiele o Korsakównie pisał i gdyby nie wspomnienia o niej innych – niewiele by można dziś powiedzieć. Emilia Chrzanowska uważała, że Korsakówna nie była ładna, ale miała ładne błękitne oczy i wzbudzała zaufanie:
„(…) była zawsze bardzo zajęta, zawsze śpieszyła się, obarczona dobrowolnie cudzymi sprawami, zawsze dążyła z załatwieniem jakiegoś interesu, mającego cudze dobro na celu. W przelocie znalazła jednak chwilkę dla zamienienia kilku życzliwych wyrazów, uwag, serdecznego uścisku dłoni, co mnie coraz więcej dla niej zjednywało i robiło prawdziwą radość, bo widziałam, że ta sympatyczna osoba dla wszystkich, ta umiejąca się otoczyć pewną dystyngowaną powagą koleżanka trzyma się jednak z dala od reszty, od wszelkich długich a pustych rozmów, poufałych żartów, co przecież naokoło mnie było na porządku dziennym”[20].
Patrząc przez pryzmat dalszych losów Paderewskiego, można podejrzewać i zrozumieć dlaczego zainteresował się akurat nią. Choć oczywiście prawdziwa, głęboka i szczera miłość nie jest wykluczona. Ignacy miał w tamtym czasie niewiele czasu na życie prywatne i romansowanie. Pracował w Instytucie, przygotowywał się do koncertów, które zaczął dawać. Oprócz tego udzielał prywatnych lekcji. Uczył się także przez cały ten czas języków i uzupełniał wiedzę z zakresu literatury rosyjskiej. Już wtedy zaczęto o niego zabiegać by akompaniował znanym muzykom odwiedzającym Warszawę. Rozniosło się bowiem szerokim echem, że Ignacy Paderewski ma fenomenalną umiejętność szybkiego i łatwego czytania nut. A pomimo nawału zajęć, znalazł czas by adorować pannę Korsakównę, która również zaczęła coraz lepiej radzić sobie na scenie. To mniej więcej w tamtym czasie, zimową porą, grzecznie się od Kerntopfów wyprowadził na stancję dającą mu więcej swobody.
Miał dwadzieścia lat, gdy ożenił się z Korsakówną. Po latach, swoje pierwsze małżeństwo podsumował:
„(…) Pragnąłem mieć swój dom, własne życie osobiste, ustalone miejsce pobytu i kogoś bezpośrednio bliskiego”[21].
Ona z pewnością była w nim bardzo zakochana, ale co tak naprawdę kierowało nim? Trudno nie zwrócić uwagi, że prosząc ojca listownie o błogosławieństwo, pisał iż jego wybranka do biednych nie należy. Gdyby to dla niego rzeczywiście nie miało żadnego znaczenia, pominąłby ten fakt. Tymczasem jego prywatna korespondencja z pewnością go demaskuje:
„(…) ma lat dwadzieścia, zdrowie i urodę, ładne wychowanie, poczciwe zasady, jest katoliczką, a przy tym kocha mnie szalenie (miałem tego dowody). Przy tym dodać muszę, że nie jest biedną, z czasem będzie miała 30 tysięcy rubli, lecz na ten warunek nie rozliczam wcale, czego dowiodłem, prosząc Cię, Ojcze, o zapomogę przed wyjazdem w te strony[22] [pisał do ojca z rodzinnych stron Antoniny, gdzie pojechał się oświadczyć 25 grudnia 1879 roku – przyp. autora].
(…) Kochamy się coraz więcej, gdyż poznaliśmy się należycie i wszystkie zasady, myśli, cele nasze skierowane są ku jednemu punktowi, a mianowicie: wzajemnemu szczęściu. Antosia moja wie o tym dobrze, że mi jeszcze wiele brakuje, że powinienem wyjechać za granicę, i nie tylko się temu nie sprzeciwia, lecz owszem, nakazuje mi sama, ażebym to uczynił. I tak w miesiąc po ślubie, a najdalej za dwa, wyjeżdżam za granicę, do Berlina, a może i do Liszta, a ona pod dawnym nazwiskiem pozostaje w Warszawie i tam się kształci dalej w naukach. Ślub nasz odbędzie się w tutejszym kościele, dziś właśnie daję na zapowiedzi. Wiele mię jednak martwi ta okoliczność, że mojego jedynego opiekuna, Ciebie, najdroższy Ojcze, na ślubie naszym nie będzie. Małżeństwo nasze do powrotu mojego z zagranicy utrzymywać muszę w tajemnic, gdyż ludzie, od których zależy wyrobienie mi passportu, wiedząc, żem żonaty, nie staraliby się dopomóc w tym względzie; przeciwnie, mogliby mi nawet szkodzić. Jeżeli Ty najdroższy Ojcze, nie będziesz w możności dopomóc mi przy wyjeździe za granicę, to żona mi dopomoże, nie jest ubogą. Gdyby nie ogromna odległość (…) to prosiłbym Cię, najdroższy Ojcze, o przybycie na tak uroczysty dzień mojego życia. Tymczasem ograniczyć się muszę na Twoim piśmiennym błogosławieństwie.
(…) Sądzę, że Ty, ukochany Ojcze, zechcesz wejść w moje położenie i zabraniać mi małżeństwa nie zechcesz, gdyż jutro pierwsza zapowiedź wyjdzie, a ja kompromitować kobiety, którą kocham, nie myślę. Tyle mi dała dowodów swej miłości, gdyż mogąc zrobić świetną niejedną partię, nawet za milionowych ludzi, oddała mnie, chłopcu niemającemu pewnego stanowiska, pierwszeństwo. Nie jestem już dzieckiem, poznać jej charakter byłem w możności, dlatego więc pewny jestem, że ona szczęście mi przyniesie.
(…) Na wyjazd w tutejsze strony musiałem zaciągnąć pożyczkę dość znaczną. Zdawało mi się, że ta summa wystarczy mi na koszta weselne, teraz jednak widzę, że one będą . Ponieważ zaś udawać się przed ślubem po pieniądze do Antoniny uważam za kompromitujące dla mnie, przeto proszę Cię, Ojcze, przyślij mi ze 150 rubli. (…) Za granicą będąc, postaram się prawdziwie wydoskonalić swój talent; nawet pozostanę tam tak długo, dopóki będzie tego potrzeba. Pośpiech jest koniecznym. Jeżeli równie śpiesznie mogą być wysłane pieniądze, będę wdzięcznym. Ojciec wyposażył wedle możności Antoninę, więc takiej niewielkiej summy nie odmawiaj mi”[23].
Antonina była wówczas starsza niż to opisywał, podobnie jej zdrowie pozostawiało wiele do życzenia gdyż to właśnie z powodu jego braku, dziewczyna często była nieobecna w szkole. Mijał się więc trochę z prawdą. Ciekawe było również to, że Ignacy wysyłał ten list… zaledwie na dwa tygodnie przed ślubem. Bardzo mu się widać spieszyło.
Poddając ocenie różne znajomości Paderewskiego, przypuszczenie nasuwa się samo. Muzyk, niestety, był człowiekiem interesownym. I nawet jego późniejsze gesty w postaci rozdawnictwa i wszelkie oznaki szczodrości – nie są w stanie tego zamazać. Jeśli nie miał korzyści z danej relacji, łatwo z niej rezygnował. Jeżeli wiedział, że może coś dzięki temu osiągnąć – brnął w znajomość i ciągnął dla siebie ile się dało. Tak, czy siak, data 7 stycznia 1880 roku zapisała się w życiorysie Paderewskiego pod znakiem zaślubin. Uroczystość odbyła się na Wołyniu i nie było na niej ojca Ignacego. Nie wiadomo, czy dosłał pieniądze. Nowożeńcy zamieszkali razem w Warszawie. Jan Paderewski nigdy nie poznał synowej, choć Ignacy zapraszał go do siebie kilka razy.
(fragment przykładowego tekstu na zlecenie)
[1] I. J. Paderewski „Pamiętniki”, Mary Lawton, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, str. 42
[2] A. Piber, Droga do sławy. Ignacy Paderewski w latach 1860-1902, str. 27
[3] I. J. Paderewski „Pamiętniki”, Mary Lawton, Polskie Wydawnictwo Muzyczne 1961, str. 28
[4] I. J. Paderewski „Pamiętniki”, Mary Lawton, Polskie Wydawnictwo Muzyczne 1961, str. 36-37
[5] https://www.polacyzwyboru.pl/bohaterowie/rody/kerntopf
[6] https://cameralmusic.pl/artykul/jego-wysokosc-steinway-2552.html
[7] Listy str. 34, List nr 7*
[8] Listy str. 36, List nr 8
[9] I. J. Paderewski „Pamiętniki”, Mary Lawton, Polskie Wydawnictwo Muzyczne 1961, str. 48
[10] A. Piber, Droga do sławy. Ignacy Paderewski w latach 1860-1902, str. 36
[11] A. Piber, Droga do sławy. Ignacy Paderewski w latach 1860-1902, str. 36
[12] I. Kienzler, Ignacy Paderewski – ulubieniec kobiet”, Wydawnictwo Bellona 2014, str. 47
[13] A. Piber, Droga do sławy. Ignacy Paderewski w latach 1860-1902, str. 52
[14] http://www.paderewski.muzykologia.uj.edu.pl/ignacy-jan-paderewski/spis-kompozycji
[15] Listy str. 68, List nr 26
[16] Listy str. 101, List nr 44
[17] Listy str. 107, List nr 48
[18] https://paderewski-morges.ch/page.php?id=pl22
[19] A. Piber, Droga do sławy. Ignacy Paderewski w latach 1860-1902, str. 69
[20] A. Piber, Droga do sławy. Ignacy Paderewski w latach 1860-1902, str. 70
[21] S. Koper, Życie prywatne elit Drugiej Rzeczypospolitej, Wydawnictwo Bellona 2009, str. 168
[22] Listy str. 82, List nr 34
[23] Listy str. 82, List nr 34
* M. Perkowska-Waszek, I. J. Paderewski. Listy do Ojca i Heleny Górskiej (1872-1924) dalej zwane: Listy
opr. Media Production JB, photo: Ylanite Koppens