Ślunski kurwiorz Marian Dziędziel
10/03/2017
Robił to ojciec, robił dziadek, nie wypadało żeby syn robił co innego....
Mężczyźni w jego rodzinie to górnicy z pokolenia na pokolenie. Marian Dziędziel zjechał do kopalni, spojrzał na kombajny pracujące przy pełnym wydobyciu i już wiedział.
– Nigdy tu nie przyjadę! Nie namówicie mnie, żebym został na Śląsku i fedrował!
Urodził się Gołkowicach, malutkiej miejscowości niedaleko Wodzisławia Śląskiego. W liceum wbił sobie do głowy, że zostanie aktorem. I chyba skutecznie, skoro w 1969 roku skończył szkołę teatralną. Wystąpił w prawie stu filmach i serialach, był też wielokrotnie nagradzany za role główne i drugoplanowe. Ale zanim to nastąpiło, rodzina jeszcze na długo przed maturą łudziła się, że może jednak młodziutki Marian poczuje powołanie i przekona się do seminarium duchownego. Po egzaminach na studia, ojciec pojechał opłacić mu akademik po czym wrócił do domu obwieścić dobrą nowinę. Syn się dostał!
– I opowiada tata mamie, co i jak. Na to nadszedł mój wujek. I pyta: „Kaj się dostoł?”, a tata mówi: „No jak kaj? Za aktora do szkoły teatralnej”. Na co wujek: „Pieronie miałeś go dać za faroża, a dałeś za kurwiorza” (faroż - po śląsku ksiądz proboszcz - przyp. red.)
Marian Dziędziel był studentem drugiego roku krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, kiedy otrzymał propozycję zagrania małej roli w kultowym dziś serialu „Stawka większa niż życie”. Wystąpił jako Polak, człowiek Tomali.
- I dałem plamę. Byłem tak poddenerwowany wśród tych wszystkich asów na planie, że kiedy miałem powiedzieć zdanie „Co jest z Janką?”, to ja uparcie pytałem „Co jest z Niną?”. Wspaniały reżyser, Janusz Morgerstern, co chwila mówił: „Stop kamera! Panie Marianie! Tam jest: co jest z Janką?”. A ja, tak, tak, oczywiście. Kamera. Akcja. A ja swoje „Co jest… z Niną?!”. I tak siedem razy. Reżyser nie wypominał mi tego. Tylko pytał potem, czy mam jakąś Ninę. No, nie miałem, nie znałem żadnej, nie wiem skąd się to wzięło.
Jednym z ulubionych reżyserów Mariana Dziędziela jest poznany jeszcze w czasach studiów - Kazimierz Kutz, który podobno lubi wysokich aktorów i ma specyficzne poczucie humoru.
- Mam ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, chociaż już zaczynam się kurczyć. To było na planie filmu „Śmierć jak kromka chleba”. Postawił mnie Kutz na takim podeście, ubrał w mundur nadsztygara górniczego i mówi: „Po co mi taki aktor wysoki? No dobrze wygląda. Ale po co mi to? Jak kurdupla postawisz przed kamerą, takiego o po pachę, to masz święty spokój. Nie zasłoni nikogo. Tłum ci zrobi, bo tu kurdupel, tam kurdupel i tak będziesz jeździł kamerą, że masz tłum zrobiony. A taki to stoi, zasłoni, eee”.
No i tak stał Kutz, stał on. I przez te dwadzieścia minut, niszczył aktora wzrokiem i słowem.
– Potem mnie pyta: „A umiesz tekst?” No tak, mówię, nauczyłem się. A on, że zobaczymy. Kamera. Akcja. Miałem może ze stronę tego gadania. Skończyłem, a Kutz mówi: „No! I bardzo dobrze, gdybym cię nie opierdzielił, to byś mi tego porządnie nie zagrał”.
Aktor zagrał rolę Wojnara, ojca panny młodej w „Weselu” Wojciecha Smarzowskiego. Postać dość charakterystyczną. A jego słynny tekst: „Wszyscy wypierdalać, powiedziałem koniec wesela, wszyscy won” przeszedł do historii dowcipów sytuacyjnych. Podobno reżyser napisał tę rolę specjalnie dla niego.
–Tak mówił, ale ja w to nie wierzyłem. Bo kto by się na to porwał. Napisać dla mnie scenariusz, dla nieznanego aktora. W tamtych latach może jedynie w Krakowie ktoś o mnie słyszał. Jeśli widzowie idą do kina, to chcą oglądać popularnego, kasowego aktora. Nie aktorzynę z Krakowa, Dziędziela jakiegoś. Mogą nie przyjść, nie? Ale Wojtek konsekwentnie realizował swój zamysł. I stworzył ten film. To było dwadzieścia pięć dni zdjęciowych. Codziennie na "bani", jak to na weselu (śmieje się).
Podobno byli tacy co myśleli, że rzeczywiście musi coś pić, żeby tak realistycznie zagrać. Któregoś razu na planie pojawił się nawet alkomat.
– Zmierzono mi poziom alkoholu. Widziałem zawiedzione miny tych, którzy się temu przyglądali i pewnie liczyli na to, że coś wykaże (uśmiech). Widzowie często mnie pytają, jak to jest grać takie role. Ja mówię, wiele bierze się z obserwacji. Ubóstwiam obserwować drugiego człowieka, w różnych sytuacjach. Czasem gdzieś jadę i myślę, ale ładni ludzie tu są. Mnie interesuje, jak funkcjonują w różnych środowiskach, jak mówią, jak się poruszają. Pijanego niby łatwo zagrać, bo to taki specyficzny sposób mówienia. A i chód też taki inny niż zwykle. I to inny ma jak rano pędzi po piwo, inny jak stoi już pod kioskiem z tymi, jak ja to mówię, „plujami”. A jeszcze inny, kiedy do domu się wlecze po spożyciu… Wszystko jest kwestią obserwacji, a potem dobrego odtworzenia sytuacji. „Pluje” potrafią w pięciu słowach opowiedzieć o polityce, o kościele, o dziewczynach. Jedno jest pewne, po alkoholu na pewno się takiej sceny w filmie nie zagra. Zwykle mamy kilka dubli i może się zdarzyć, że przy którymś aktor zapomni gdzie odłożył kieliszek (śmiech).
W filmie „Drogówka”, była scena w której został uszkodzony radiowóz. Marian Dziędziel grał rozwścieczonego przełożonego, krzyczącego w niewybrednych słowach na podwładnych funkcjonariuszy.
– Ekipa filmowa znalazła gdzieś na YouToubie amatorski filmik, w którym szef jakiejś prywatnej firmy samochodowej opieprza swoich pracowników. Reżyserowi tak się spodobało, że mówi: „Marian musisz to tak zagrać”. Pytam go, kiedy? Jutro? A on, nie, za pół godziny. Ale jak ja się tego nauczę? „Już umiesz!”. No i posłuchałem tego ze dwa trzy razy i zagrałem tak jaki widać to w tej scenie. To jest tak jak mówiłem o tych ”plujach”, że wystarczy obserwować i dobrze odtworzyć.
Niektóre role wymagają jednak zdecydowanie dłuższych przygotowań i nie sposób zagrać je realnie, bez porad specjalistów. Aktor wspomniał tu o głównej roli w filmie „Gejsza” z 2015 roku, gdzie grał niewidomego gangstera.
- O tym, że mam być w tym filmie niewidomy dowiedziałem się w ostatniej chwili tuż przed rozpoczęciem zdjęć. Było to wyzwanie. Cała trudność polega na tym, że człowiek niewidomy inaczej reaguje na światło, inaczej ustawia głowę i kieruje wzrok. Odtwarzając taką postać trzeba umieć trzymać gałki oczne w ryzach. Nie zagrałem tego tak, jak bym chciał. Zabrakło czasu na dopracowanie szczegółów.
Role małe, duże, średnie. Jeśli interesujące – bierze je w ciemno, oby tylko miały dramaturgię i odpowiednią konstrukcję. Marian Dziędziel, aktor teatralny, filmowy. Teraz też znakomity gawędziarz.
mediajb.pl, wysłuchała: Jola Babij /Media Production JB, foto: Adam Staśkiewicz