Odpal w sobie tryb zwycięzcy

27/12/2019

(...) Ulokował dziewczynę w starym pałacyku położonym niedaleko swojej posiadłości. Kiedy dotarli tam pierwszego dnia, było już ciemno.

pexels-dziana-hasanbekava-7063753

- To dom moich sąsiadów. Wyjechali jakiś czas temu za granicę, a ja na ich prośbę opiekuję się nim do momentu sprzedaży. Możesz tu chwilę pomieszkać i nie czuć się skrępowana. Przyniosę ci kolację, a jutro obejrzy cię lekarz. Będziesz tu bezpieczna. Gdybyś czegoś potrzebowała, to zadzwoń, zostawię ci swój telefon. Mieszkam niedaleko.

Trzeba przyznać, że nieznajomy dobrze się nią opiekował. Po tygodniu miała już siłę, by samodzielnie usiąść. Próbowała też wstać, ale bała się swobodnie przemieszczać. Każdego ranka miły, piękny pan przychodził i otwierał okna na oścież.

- Świeże powietrze jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Słońce jest najlepszym lekarstwem na wszystko. Nawet jeśli jest schowane za chmurami. Masz ochotę na mały spacerek? – zapytał i nie słysząc sprzeciwu, zaprosił dziewczynę na taras. Ujął ją delikatnie za rękę. Nie opierała mu się, tylko z lekkim drżeniem stawiała każdy krok.

- Jestem boso – powiedziała cichutko.

- To dobrze – odrzekł Victor – uziemisz się.

Siedem długich dni czekał, by cokolwiek do niego powiedziała, ale ona tylko milcząco, smutno wpatrywała się w niego. Nawet z lekarzem, którego do niej wezwał, nie zamieniła ani słowa. Imię, nazwisko, wiek, adres – wszystko potwierdzał Kilian. Dziewczyna czy to z uporu, czy braku sił, zaniemówiła. Już miała kiedyś taki stan mutyzmu wybiórczego, wtedy, gdy Krystyna Legis zaserwowała jej pierwsze - z wielu kolejnych - ataki padaczkowe. I może jeszcze kiedyś, wcześniej, ale teraz tego nie pamiętała. Jej organizm wypełniony był po brzegi zobojętnieniem. Nie wróżyło to nic dobrego.

- Panie doktorze, co z nią będzie? – pytał zaniepokojony Kilian.

- Stan fizyczny bardzo kiepski, aczkolwiek po kilku kroplówkach powinna jako tako dojść do siebie. Choć w jej przypadku może jednak byłoby lepiej położyć ją na oddział. Sam nie wiem… Ma zdecydowane niedobory w masie ciała. Niedowaga widoczna gołym okiem. Doprowadzić się do takiego stanu to chyba tylko na wojnie można. Racje żywnościowe podawać proszę ściśle według mojej rozpiski. Nie można ich raptownie zwiększać. Jest bardzo wygłodzona i osłabiona. Mam nieodparte wrażenie, że jest po jakimś wstrząsie psychicznym, ale to już pan powinien wiedzieć… - lekarz nerwowo zerknął na terapeutę.

- Nie, nic nie wiem. Trafiła do mnie przypadkiem, mamy wspólnego znajomego. Proszę powiedzieć, jak mam jej pomóc.

- Pobrałem krew, wyniki będą jutro. Niech odpoczywa. Gdyby coś się działo, jestem pod telefonem. Będzie pan jutro u nas w szpitalu? Słyszałem, że pomaga pan mojemu dyrektorowi uruchomić oddział psychiatryczny?

- Takie są plany. Prywatne kliniki mają przyszłość. Jutro do was zajrzę, mam z nim spotkanie.

- To do zobaczenia – lekarz podał mu rękę. - I jeszcze raz dziękuję za... – spojrzał na dziewczynę i nie wiedział, czy może przy niej głośno wymówić to słowo. Ściszył więc głos, tak żeby nie usłyszała. - Niezapomniane przeżycie – powiedział ledwo słyszalnie.

Victor Kilian się zmieszał.

- Odprowadzę pana.

Nina tuż po wyjściu lekarza zapadła w sen. Dostała zastrzyk. Skórę miała papierową, jakby ktoś usunął z niej cały tłuszcz. Gdyby się dobrze przyjrzała, dostrzegłaby pulsującą w żyłach krew. Bała się krwi. Matka kiedyś się cięła. Wchodziła do wanny, a potem to robiła. Zamykała oczy i „odpływała”. Ale wieczny sen nie nadchodził, za to zawsze w najmniej odpowiednim momencie wchodziła Nina i robiła wielki wrzask. Chcąc nie chcąc Krystyna była zmuszona tamować krew przy nadgarstku i wyprowadzać rozhisteryzowanego dzieciaka z łazienki. Musiała plany zejścia z tego świata odkładać na inny, bliżej nieznany termin. Krew się więc Ninie źle kojarzyła. Nie lubiła też, gdy pobierali ją do badań. Zawsze wtedy odwracała głowę. Ściśnięte gumową opaską przedramię i uczucie odcięcia dopływu, tak jakby miało ujść z niej życie, wywoływało atak paniki. Nie bała się wkłucia igły. Bała się, no właśnie, czego się bała?

- Spokojnie. Nigdzie się nie spieszymy – rzekł Victor, biorąc bosą Ninę pod ramię i kierując w stronę drzwi. - Kilka stopni w dół i zejdziemy z tarasu prosto do ogrodu. Tuż za nim jest park. Mieści się tam mała, kamienna altanka. To magiczne miejsce. Sprzyja odpoczynkowi, a tobie teraz to się bardzo przyda – to powiedziawszy zarzucił jej na szczupłe ramiona koc i powolutku wyprowadził na świeże powietrze.

Nawet nie zauważyła, jakie miał delikatne dłonie.

- Ile czasu tu jestem? – zapytała.

- Siedem dni.

Pogoda była słoneczna jak na początek jesieni. Świat powoli zmieniał kolory. Nina miała wrażenie, jakby gdzieś umknęła jej jedna pora roku. Jakby jej wcale nie przeżyła. Tak bardzo próbowała zapomnieć o minionym lecie... To jeszcze nie był ten czas, by zastanawiała się, kim jest ten facet ani dlaczego jej pomaga. Nie obchodziło już jej, gdzie jest Dawid i że się wścieknie, gdy wróci do domu. Chciała teraz po prostu oddychać świeżym powietrzem. I te promienie słońca. Dawały takie ciepło, taką nadzieję…

Zakręciło się jej w głowie. Trawa wpijała się w pięty. Ziemia była zimna, lekko wilgotna. Do kamiennej altanki był jeszcze kawałek drogi. Była zachwycona mnogością roślin i wspaniałym zagospodarowaniem terenu. Podobało jej się tu. Czuła się swobodnie, bezpiecznie, a jednocześnie była wolna. I po raz pierwszy w życiu świat jej nie przytłaczał. Idealnie synchronizowała się z otoczeniem. Stawała się topolą, brzozą, wierzbą. Odczuwała każdy szmer, drżenie listków na wietrze, zapach świeżo skoszonej trawy. Oddychała pełną piersią, a z każdym głębszym oddechem miała coraz mniej tlenu. Tak dawno nie była na powietrzu. Stało się coś dziwnego, pomyślała, przestrzeń przestała ją przerażać. Pragnęła być tu, poza murami, jak najdłużej. Zbyt długo siedziała zamknięta, zniewolona. Ktoś właśnie nad nią uklęknął. Czuła to. Nadchodził nowy początek wszystkiego.

- Nina, Nina! – głos był coraz donośniejszy, zagłuszał bicie jej serca.

Zemdlała?... Jeszcze przez kilka dni intensywnie gorączkowała, ale Victor nie pozwolił lekarzowi zbić temperatury.

- Jak pan uważa, ale w moim odczuciu popełnia pan błąd – powiedział doktor do Kiliana. – W jej stanie może dojść przez to do poważnych powikłań. Sugerowałbym jednak przewieźć ją do naszego szpitala.

- Proszę mi zaufać – odparł Kilian. - Wiem, co robię. Biorę za to pełną odpowiedzialność.

Kiedy doktor poszedł, psychoterapeuta wziął Ninę za rękę. Leżała rozpalona, nie kontaktując. Termometr, który teraz położył na stoliku, wskazywał prawie czterdzieści stopni.

- Nie bój się – powiedział do dziewczyny. - Kiedy człowiek ma gorączkę, znaczy że walczy z chorobą. Nie należy tej walki przerywać. Każda choroba jest manifestem organizmu, że nastąpił w nim jakiś wewnętrzny konflikt czyli coś, na co nie chciałaś się podświadomie zgodzić, z czym toczyłaś bój i nie dałaś na to przyzwolenia. Jeśli zdasz sobie sprawę z tego, co to było i na co nie wyrażałaś zgody, wówczas choroba minie bezpowrotnie. Indianie i Chińczycy nigdy nie zbijają gorączki. Tylko każą choremu zastanowić się, co ten wewnętrzny, gorączkowy ogień ma za zadanie spalić. Im bardziej chcesz wyzdrowieć, tym płomień tego ognia będzie większy. Twoim zadaniem jest zawalczyć o siebie. Odpal w sobie tryb zwycięzcy. Jeśli będziesz w tym potrzebować pomocy, to ja ci pomogę, tylko muszę mieć twoją zgodę – Kilian poczuł, jak dziewczyna ściska go za rękę.

- Przetransformuj się na zdrowie, jeśli taka jest twoja wola – wyszeptał jej do ucha.

Nie rozumiała tych słów, był tego pewien, ale jej podświadomość wszystko notowała. Dusza wrzucona w pasywny tryb przetrwania miała obowiązek wytrącenia się z marazmu. Zapalił blisko jej łóżka kadzidło i zostawił samą, taką gorejącą. W subtelnie unoszącym się

dymie pozostawała przez kilka godzin. Rano po chorobie nie było śladu. Nic nie pamiętała, ale nigdy nie czuła się lepiej.

- Co tak pięknie pachnie? – zapytała, gdy pojawił się ze śniadaniem.

- Świeże pieczywo.

- Nie, to coś innego. Taki specyficzny zapach. Czułam go przez całą noc.

- Podoba ci się?

- Jest w tym coś intrygującego - odrzekła. - Wyczuwam woń cytrusów i może jakiejś nieopisanej słodyczy – Nina rozpływała się w zachwytach.

- Kawałeczki drzewa świętego Palo Santo. To jedna z najbardziej pierwotnych form kadzidła. Istnieją ludy, które wierzą, że dzięki temu oczyszcza się głowę i wyzwala dobrą energię. Czasem z tego korzystam, cieszę się, że pomogło. Nie należy się tego bać – stwierdził zadowolony i zaraz chłodno dodał: - za parę dni będziesz musiała się stąd wyprowadzić. Ten dom to nie hotel, nie mogę cię tutaj dłużej gościć. Przyjadą osoby zainteresowane kupnem, więc sama rozumiesz, że nie może cię tutaj być. Masz dokąd pójść?

Nina zbladła. Właśnie ją eksmitowano z raju. Może to był sen i nastał czas, by się z niego obudzić?

- Nie wiem… - rosło w niej napięcie, nie wiedziała, co odpowiedzieć.

- Wiesz, kim jestem?

- Nie.

- Nazywam się Victor Kilian, jestem psychoterapeutą Dawida Zamojskiego. Tak się składa, że prowadzę jego terapię od kilku lat, ale od jakiegoś czasu nie mam z nim kontaktu. Po twoim telefonie i ostatnich wydarzeniach próbowałem go odnaleźć, co, jak się okazało, wcale nie jest łatwe. Zniknął jak kamfora. Stąd moje pytanie, co dalej zamierzasz robić? Mam cię odwieźć do domu, czy dokąd chcesz? – zapytał, ale ona tylko wbijała w niego wzrok i milczała.

Niewiele można było o niej powiedzieć oprócz tego, że jest piękna. Gdyby chociaż miała jakiś tatuaż albo skazę, wadę fizyczną. Coś, do czego mógłby się przyczepić. Może gdyby miała jakieś wymagania… Ale ona niczego nie posiadała. Nawet butów porządnych. I dlatego mógł z nią zrobić wszystko. Wiedział to już.

Pytania powodują, że mierzymy się z czymś nowym. I właśnie to sobie nimi fundowała. Niekoniecznie wiedziała, co ze sobą przyniesie echo przyszłości. Cały kolejny dzień była „zakocykowana” z kubkiem herbaty w dłoni i zadawała sobie pytanie, co dalej?

(koniec fragmentu powieści)

 

redakcja i korekta: Media Production JB, photo ilustracyjne: Dziana Hasanbekava