Houston, we’ve had a problem here

06/08/2019

Zmierzając do hotelu, cały czas przeżywaliśmy historię z wypożyczalnią. Nawet nie zwróciłem uwagi, czy naszemu kierowcy dobrze prowadzi się amerykańskie auto. Jechaliśmy taką maszyną po raz pierwszy.

Jola Babij mediajb.pl_1

Od rana mieliśmy zwiedzać, więc marzyliśmy tylko o odpoczynku. Nie zdążyliśmy jeszcze jednak na dobre się zameldować i ochłonąć z nadmiaru emocji parkingowych, kiedy w hallu hotelu dostrzegliśmy coś dziwnego. W pierwszej chwili myślałem, że mam jakieś zwidy.

– Widzisz to, co ja? – zapytałem swoją partnerkę.

Nie miałem omamów. Wprost na nas sunął… wąż. Nie jakaś tam żmijka leśna. Ale gruby wąż. Prawdziwy pyton. Po prostu pełzał sobie, jak gdyby nigdy nic. To nie mogła być prawda… No więc my, w panice, do tej kobity z recepcji, że wąż i że pewnie zaraz zaatakuje i niech ktoś coś zrobi! A ta, bez jakiegokolwiek zdziwienia - cap za telefon i dzwoni po jakiegoś ciecia. Po czym - nie zwracając uwagi na węża - kontynuuje w najlepsze swoją pracę. Bo co to taki metrowy wężyk…

Dopadło nas zdziwienie i przerażenie. Wszystko naraz. Ale jak to… tak po prostu?

– A czy wąż aby nie jadowity? – dręczyliśmy recepcjonistkę pytaniami, nie spuszczając wzroku z pełzającego gada.

– Oczywiście, że jadowity. Jak każdy w okolicy. Potrafią zjeść wszystko, co stanie na ich drodze. Ale kręcą się tylko po parterze, na piętro raczej się nie wypuszczają – uśmiechnęła się. – Taka natura gadów, że nocą są bardziej aktywne niż za dnia. Proszę, tu są państwa klucze. Dobrej nocy.

Nie czekaliśmy, aż przyjdzie człowiek od eksmisji węża. Byliśmy zmęczeni, a rano czekała nas wizyta w… centrum lotów kosmicznych.

Następnego dnia babka z hotelu wytłumaczyła nam, że węże są tam właściwie wszędzie. Od chodników po baseny.

– Pytony birmańskie to istna plaga. Sprowadzone przez hodowców, rozprzestrzeniły się jakiś czas temu i zaczęły żyć na wolności. Niszczą ekosystem Florydy, ale nie mamy na nie żadnego wpływu.

Raz na jakiś czas w Parku Narodowym Everglades organizowane są akcje pod hasłem Python Challenge, w czasie których ochotnicy zabijają węże. Trwa to około miesiąca. Zjeżdżają tam wtedy setki, jeśli nie tysiące osób ze wszystkich stanów Ameryki i ubijają gady. Dla osoby, która zbierze największe pokłosie, są nawet kilkutysięczne nagrody finansowe.

– Wiem, że to mało humanitarne, ale przy tej ilości węży chyba nie ma na nie innego sposobu. Zwłaszcza, że rozwijają się bardzo szybko i są groźne dla otoczenia. Od kilku lat obowiązuje już całkowity zakaz ich wwozu na teren USA – powiedziała. Słysząc, że wybieramy się na przylądek Canaveral do Kennedy Space Centre wtrąciła mimochodem, że gdy startują rakiety, to u nich w hotelu widać białą, świetlistą smugę na niebie. A to przecież ze dwieście mil od tego miejsca!

Podekscytowani ruszyliśmy do Centrum Kosmicznego im. Johna F. Kennedy’ego. To jeden z ośrodków badawczo-testowych NASA, przeznaczony do przeprowadzania startów statków i promów kosmicznych (oraz lądowań tych ostatnich). Położony na przylądku Canaveral zajmuje powierzchnię ponad pół tysiąca kilometrów kwadratowych.

Oprócz tego, że prowadzono tam naukowe badania, obiekt udostępniano także turystom. Spełnia on równocześnie rolę rezerwatu przyrody. Pod względem rozplanowania i przystosowania dla najbardziej wymagających zwiedzających – naprawdę chapeau bas!

Właściwie, jak dla mnie, był to bardziej park rozrywki niż miejsce związane z nauką. Taki trochę plastikowy à la Disneyland. Aczkolwiek w ciągu jednego dnia można było liznąć co nieco wiadomości z zakresu kosmonautyki, podanych w dość przystępny sposób. Poza tym to tylko trzy godziny od Miami. Wejściówki najlepiej zamawiać przez Internet i okazać na smartfonie. Ewentualnie zakupić na miejscu, ale wpuszczają o konkretnych godzinach. W pakiecie z biletem rozszerzonym jest kilka dodatkowych atrakcji, np. wycieczka autokarem po terenie obiektu. A naprawdę było co oglądać.

Najpierw przywitał nas Rocket Garden (Ogród Rakiet). Makiet rakiet, bo - umówmy się - były to repliki. Stały jak sztyce, wycelowane w kosmos, jakby gotowe do startu. Niektóre leżały na specjalnych konstrukcjach podporowych. Wszystkie chyba w oryginalnych rozmiarach. Do niektórych z nich można nawet było wejść i zobaczyć, jak wyglądają od środka. Potem wycieczka tematyczna autobusem po otwartej przestrzeni Centrum. Co prawda wszystko oglądało się jedynie zza szyby, ale pokazywano nam wiele naprawdę interesujących rzeczy. Jak choćby pas startowy.

Autokar odjeżdżał co pół godziny. I każdy był dostosowany do niepełnosprawnych, matek z dziećmi, osób chorych etc. Po prostu posiadał windę, dzięki czemu nikt nie mógł narzekać, że nie może wsiąść. Było to dość dobrze zorganizowane. Autokar parkował parę metrów bliżej, niż był przystanek dla pasażerów. Najpierw ładował wózki niepełnosprawnych, a dopiero potem zabierał ludzi z przystanku. Komfortowa sytuacja. Rzekłbym nawet: no, kosmos! Smaczku dodaje fakt, że za dodatkową opłatą - chętni na grupowy lunch w pobliskiej restauracji mogli się spotkać i porozmawiać osobiście z astronautami. Dowiedzieć się z pierwszej ręki, w jaki sposób przygotowują się do lotów i z czym mają największe problemy. Czemu nie?

Można też było usiąść na przykład za sterami rakiety albo w centrum dowodzenia. Wszystko oczywiście było symulatorem prawdziwych urządzeń. Ale wciskanie do woli guziczków, czy przesuwanie dźwigni lub kierowanie wajchą w dowolnie wybranym kierunku – musiało potęgować frajdę.

Wśród wielu prezentowanych wystaw była też oczywiście poświęcona programowi Apollo, utworzonemu w celu wysłania pierwszego człowieka na Księżyc. Misja statku Apollo 1 skończyła się śmiercią astronautów jeszcze na ziemi, podczas pożaru w symulatorze lotów. Kolejne próby odbywały się więc już bezzałogowo. Dopiero w 1969 roku człowiek dotknął stopami Księżyca.

Natomiast rok później, statek Apollo 13 z powodu eksplozji na pokładzie musiał zawrócić. I zamiast próbek ze Srebrnego Globu – sprowadził na ziemię jedynie dokumentację fotograficzną. Astronauci cudem zostali uratowani. Ciekawostką jest, że to właśnie podczas tej awarii jeden z astronautów powiedział słowa: „Houston, we’ve had a problem here” (Houston, mamy problem). Dziś to jedno z najsłynniejszych zdań w historii podboju kosmosu, potocznie stosowane jako żarcik sytuacyjny w rozmaitych okolicznościach, i to na całym świecie.

W Centrum Kosmicznym im. Johna F. Kennedy’ego na własne oczy można było zobaczyć również prom kosmiczny Atlantis, który był czwartym wahadłowcem, jaki kiedykolwiek odbył lot kosmiczny. Dotychczas w kosmos wystrzelono sześć takich maszyn, z czego pięć było amerykańskich, a jedna radziecka. Atlantis odbył swój ostatni lot w lipcu 2011 roku. Od tej pory można go podziwiać w murach agencji kosmicznej NASA na Florydzie. Polatał, polatał, a teraz stoi do podziwiania.

(koniec fragmentu książki autobiograficznej)

 

 

korekta i redakcja:  Media Production JB, photo:  Jola Babij