Samotność hermetycznie otwarta

13/07/2022

Zeszłej soboty wytrącił mnie z równowagi telefon.

pexels-helena-lopes-1774879kk

photo: Helena Lopes

Ostatnimi czasy w bloku mieszkalnym, w którym żyć mi przyszło prawie trzy tysiące sześćset pięćdziesiąt dwa dni (razy dwa), osiedlili się nieznani z nazwiska uchodźcy w liczbie kilku rodzin oraz - najprawdopodobniej rodzimego pochodzenia - rodzinka niejakich gołębi. Azylantów numer jeden zakwaterowano dwie klatki dalej, ale słychać ich jakby mieszkali co najmniej obok. Głośni są z natury. Taka ich uroda. Nic mi do tego. Gołębie z kolei zamieszkały w mojej klatce na najwyższej kondygnacji, czyli licząc od mojego parteru na piętrze trzecim, (a właściwie tuż nad nim). Usadowiona tam "gołębiowa" rodzinka  głośna skądinąd nie była, za to notorycznie spuszcza co i rusz balast na mój parapet. Dudnią kupy, bęcają bęc bęc, co godzinę, rozbryzgując wydzielinę z odwłoka o dopiero co przetarty mokrą szmatką fragment blachy, odgradzający świat zewnętrzny od mojego okna. Lato jest. Gorąco jest. Okna siłą rzeczy otwarte na oścież być muszą. Robota zdalna, wyjść z domu nie można. Gołąb istota żywa, z odwłoka gdzieś przecież spuszczać musi. Ale żeby tak raz po raz, centralnie w mój parapet celować? Obesrały całe tuje co pod oknem wyrosły, pal sześć. Ale bombardować w parapet? No nie da rady pogodzić się z naturą, myślę sobie.

Ukraińscy bracia drą się od rana do nocy (głośne artykułowanie potrzeb wszelakich mają widać wrodzone); znosić trzeba. Mijają dni. Gołąb z odwłoka wydala, robota mi nie idzie gdyż na rozmyślania o przeciwnościach losu tudzież walkę z wiatrakami czas trwonię. Wybawieniem mogłaby być postępująca głuchota lub problemy ze wzrokiem. Może nawet starość (bo staremu wszystko jedno). Albo i co gorszego. Mówisz i masz. Sąsiad z drugiego. Lubi sobie popić. Jak popije zasypia. Jak zaśnie to nie słyszy, ani lokatorów zagranicznych (grzecznościowo osiedlonych dwie klatki dalej) ani swojego telewizora. A już tym bardziej, tej „od wrony”. Inwestuję w krople na nerwy.  Biadoląc pod nosem, że nic gorszego, nic gorszego już się przytrafić nie może. Gołębie i pijany sąsiad (lokatorów zagranicznych grzecznościowo już w swoim narzekalstwie pomijam). No nic gorszego…

Ale na to idealnie nakłada się historia pani z pierwszego piętra. Kupiła sobie papuga. Owinęła balkon siatką, żeby papug miał gdzie latać. Ptaszka kocha, do ptaszka przemawia, ptaszka instruuje. Im sąsiad z drugiego głośniej słucha wiadomości, tym ona goręcej wyznaje miłość „swemu ptaszku”. Wytrwali są. Zna ich chyba cała ulica. Nadają do siebie bezustannie. Pańcia i ptaszek. Papug, co kracze kra kra jak wrona. Autentyczna historia. Kracze sąsiadka, ptaszysko wtóruje. Ja się wewnętrznie rozjuszam. Pijaczyna podgłaśnia TVP. Zakres dźwięków wydawanych przez sąsiadkę znacząco poszerza się. Lo-o-luuuś! Lo-o-luuuś! – nawołuje, jakby papug siedział z kilometr za blokiem. Patrzy więc na nią ptak jak na wariata. I tak się przekrzykują, przekrakują kra kra od rana do wieczora. Kracze też sąsiad na sąsiadkę, a i uchodźcy mają z tego uciechę. Kracze już cała ulica. Myślę sobie, pójdę do niej powiem w czym problem, pewnie mnie zrozumie. Choć właściwie lepiej pójść do sąsiada, przecież afera poszła lawinowo. Sąsiad podgłaśniał gdy uchodźcy gadali, „papugowa rozkraczała się”, gdy sąsiad rozdziawiał tv. Myślę intensywnie, komu inteligentnie i z kulturką przykładowego kopa wywalić. A może nawet użyć plugawego języka, krótko, dobitnie po polsku zareagować. Tymczasem rodzina gołębi ma wszystko w kuperku i wypuszcza to i owo, tam gdzie zwykle. Z trojga złego chyba sprzątać wolę ptasią kupę. Papieros w zęby, szmata na parapet, nie idę.

Mija miesiąc, zażywam nerwosol, papug jeszcze najprawdopodobniej nie. Sąsiadka niezmordowana. Uczy Lolusia liczyć. Jestem u kresu wytrzymałości, czytam o tym, czy da się aerozolem zniechęcić ptaka do przesiadywania na balkonie. Myślę sobie, psiknę mocno, może doleci. O utylizacji sąsiadki jeszcze nie myślę. Tymczasem jest sobota, dzwoni wspomniany telefon. Dawno niesłyszany bliski znajomy, co to lat kilka się nie odzywał. Od słowa do słowa, że srovida przechodził cztery razy a teraz tak mu zostało, że boi się z domu wychodzić. On, DJ, lowelas, figo fago „wszystkie panny moje”. No więc nawet mleko online teraz zamawia, bo zło się czai za rogiem. Sam mieszka i z nikim się nie widuje, rodzice pomarli, siostra się wypięła i majątek zgarnęła. A on sam. Może nie jak palec, bo ten ma towarzyszy co najmniej kilku, ale jednak sam. Prawie. Ma dwie kury.

– I ja, rozumiesz, każdego wieczora chodzę do tych kur, dobranoc im powiedzieć… - tłumaczy mi.

Zmroziło mnie. O, żesz ty! A on dalej, że z tej samotności to już pić zaczął i że dzwoni bo gęby nawet nie ma do kogo otworzyć, tylko telewizor mu został. I gdyby nie te kurki, dla których warto żyć, to by go już nic tu nie trzymało. Głupio mi się zrobiło. Dobrze, że mnie w tej chwili nie widział pan co to pije z telewizorem, ani pani z papugiem pod pachą. Sprawdzam na szybko dane w Internecie, ok. 30 proc. populacji permanentnie odczuwa samotność. Skala konsekwencji społecznej izolacji jest porażająca. Nieliczni podejmują próby szukając substytutów kontaktu z drugim człowiekiem, czasem jest to nałóg, czasem jakieś wariactwo…

- Samotność jest gorsza niż starość - mówi DJ w słuchawce.

Nawet gdyby pójść teraz piętro wyżej lub dwa i niewysłowioną wcześniej wściekłość ku sąsiadce, jej papugowi (albo panu co to pije z telewizorem), zamienić na gest troski lub zainteresowania – to i tak nie zmieni to faktu, że jest mi z tym wszystkim bardzo źle i czuję się ze swoim wrednym samolubnym ego bardzo głupio. Gołębiom też odpuszczam, bo cholera wie z jakiego ważnego powodu „srakają” akurat na mnie.

 

tekst: Jola Babij/przykładowy felieton