Dbamy o plastyczność tekstu

10/09/2020

JESZCZE NIE dotarł na miejsce, a już mu ono obrzydło. Zbutwiałością wiało od samego zakrętu. Psy ogonami zamiatają, pomyślał, gdy dojeżdżali do torowiska na obrzeżach miasta. Jedynie linia telefoniczna przeciągnięta wzdłuż szlakówki dawała nadzieję, że jeszcze toczy się tam jakieś życie. Światła samochodu oświetliły parszywy budynek, do którego właśnie podjechali. Nie mylił się. Już wiedział, że nie zakotwiczy tam na długo i nic dobrego go nie spotka.

pexels-carolina-basi-13537979_1

Depresyjny krajobraz znakomicie oddawał nastrój mężczyzny. I nic nie dawało choćby cienia nadziei, że cokolwiek w tej materii może się zmienić. Było jakoś po pierwszej w nocy. Zapłacił taryfiarzowi i podziękował. Szybko przeliczył, na którym piętrze jest mieszkanie. Pokonawszy kilkadziesiąt schodów, przeskakując po dwa naraz, wdrapał się na ostatnie piętro małej, zapyziałej kamieniczki. Wbiegał z ciężkim mandżurem na plecach i zdążył dostać zadyszki, ale adrenalina nakazywała pędzić. Kondycja leży, pomyślał. Myślał też o tym, że nie zje nawet kolacji i pewnie nie będzie miał się czym przykryć. I szkoda, że nie czeka na niego żadna piękna, ciepła kobieta. Ale przynajmniej miał własny kąt i prosto z lotniska mógł się w nim zakwaterować, a to zdecydowanie lepsze niż hotele.

- A co ty tak tu stoisz, dzieciaku? – mężczyzna z plecakiem zwrócił się do dziewczynki, która nagle wyrosła mu przed oczami. Sam się wystraszył na jej widok. Był środek nocy, a mała w piżamce stała przed drzwiami znajdującymi się vis-à-vis jego mieszkania. Sytuacja była co najmniej dziwna. Taki widok nie zdarza się często. I był chyba ostatnim, jakiego mógł się w tej chwili spodziewać.

- Stało się coś? – zdjął plecak i przykucnął.

Dziewczynka milczała.

- Mieszkasz tutaj? – zapytał.

Nie znał jeszcze sąsiadów, ale jej ubiór świadczył o tym, że chyba nie przyszła prosto z ulicy. Zwłaszcza że to zadupie i ostatnia stacja kolejowa w tej części Szczecina. Dookoła żywej duszy.

- Potrzebujesz pomocy? Gdzie są twoi rodzice? – nie dawał za wygraną.

Nie bardzo wiedział, co powinien zrobić. Ona wciąż nie odpowiadała, zastanawiając się w myślach, kim jest ten mężczyzna. Mógł być kimkolwiek. Oby nie nowym znajomym matki...

- Jak masz na imię? – zagadał.

Nagle otworzyły się drzwi mieszkania, do którego dzielnie niczym cerber broniła dostępu dziewczynka. Pospiesznie wyszedł z nich jakiś gość w prochowcu i ze skórzaną teczką w dłoni. Ominął milczące dziecko. Na mężczyznę z plecakiem nawet nie zwrócił uwagi. Zbiegł na dół. Tuż za nim pojawiła się kobieta w pomiętym, satynowym szlafroku. Żarówka na klatce schodowej bujała się na kablu w rytm wiatru wpadającego przez wybitą szybę. Światło raz po raz dawało błyszczące refleksy na szlafroczku. Nawet w półmroku nie sposób było nie zauważyć, że postać była krągła, ale zgrabna.

- Nina, do domu! – to powiedziawszy kobieta wciągnęła małą za ramię i zatrzasnęła masywne drzwi. Nawet na niego nie spojrzała.

Imię dziewczynki z hebrajskiego oznaczało łaskę, a ona przecież została tej rodzinie darowana niczym największa łaska boska... We krwi miała mieć wierność, czułość i chęć opieki nad potrzebującymi, skrzywdzonymi przez los. Czyli większość tego, czego brakowało jej matce.

Właściciel plecaka wytłumaczył sobie niecodzienny widok tylu ludzi w środku nocy na klatce schodowej rodzinną awanturą. Nie drążył więcej w myślach tego tematu. Nie o tej porze... W dłoniach brzęczały mu klucze od mieszkania. Chwilę zajęło, nim znalazł ten właściwy. Jeszcze nie miał okazji go wypróbować. Chciał się wreszcie położyć i odpocząć. Kilkumiesięczna nieobecność w kraju i wszelkie nieszczęścia, z jakimi się ostatnio zmagał, sprawiły, że zatęsknił za odrobiną wygód i oazą świętego spokoju. Nic więcej się nie liczyło.

Mała, piętrowa kamieniczka do najpiękniejszych nie należała. Budynek postawiono na długo przed pierwszą wojną światową. Zamieszkiwany był od lat, z pokolenia na pokolenie, przez pracowników kolei, a potem ich rodziny. Dziś był nędzną budowlą, w której paluchem można było wypychać cegły ze ścian. Tylko czekać na nadejście decyzji o rozbiórce, pomyślał. On sam dopiero się tu ulokował.

Dostał mieszkanie w spadku po ciotecznej babce już jakiś czas temu, ale nie kwapił się, by je prędko zasiedlić. Miasto, lokalizacja, ani też metraż - za duży dla jednej osoby - zupełnie mu nie odpowiadały. Niezbyt dobrze znał też spadkodawczynię, ale skoro nikogo innego z rodziny nie było – kręcąc nosem przyjął spadek po ciotko-babce. Przez kilka lat mieszkanie stało puste, on zaś jeździł po świecie w pogoni za szczęściem. Kiedy je znalazł, w zupełnie innym kulturowo miejscu, mieszkanie w Polsce stało mu się niepotrzebne. Zamierzał się go pozbyć. Wtedy nastąpiły nieoczekiwane komplikacje w życiu osobisto-zawodowym.

Potrzebował ustronnego miejsca, by przyjrzeć się sobie i przemyśleć pewne sprawy. Sytuacja trochę się zagmatwała, do tego doszły problemy ze zdrowiem i stres związany z pracą, a przede wszystkim depresja spowodowana stratą kogoś bliskiego. Ostatni czas spędził w Turcji, a może to było gdzieś we Włoszech... Nie pamiętał. Przez miesiąc nie wiedział, co się z nim działo. Był „nieobecny”. Z umysłowej drętwoty wyrwał go zbliżający się termin wykładów w Niemczech, które obiecał wygłosić na prośbę jednego z dawnych przyjaciół. Całkiem zapomniał, że podjął się tego zadania już jakiś czas temu, a potem zaczęło mu być wszystko jedno. Po zakończeniu serii prelekcji postanowił pojechać prosto do Szczecina, by nieco odpocząć i wziąć się za siebie. Tak przeprosił się z mieszkaniem w obskurnej, zawilgoconej kamienicy.

Wszystkie sąsiednie drzwi na piętrach wyglądały tak samo. Masywne, dębowe, odrapane lub pomalowane najtańszą emalią. Tylko na niektórych były wizytówki. Zerknął na drzwi po sąsiedzku, ale został tylko ślad po dawno zdjętej blaszce. W sumie było mu wszystko jedno, kto tam mieszka i jak się nazywa. Nawet nie był tego ciekaw. Zwłaszcza że - jak wieść gminna niosła – lokatorów ostatnich mieszkań miano niebawem wysiedlać do blokowiska. I to mu się podobało najbardziej. Trochę się przemęczy, a potem to już będzie prawdziwie na swoim...

Nowe miejsce zdecydowanie mu nie służyło. Za diabła nie mógł się tam wyspać. Tłoczące się myśli wzbierały w nim bezustannie niczym sztorm na oceanie. Gdy kolejnej nocy nie mógł zasnąć, postanowił wyjść na spacer. Zdziwił się - to mało powiedziane - gdy w tym samym miejscu, mniej więcej o tej samej porze zastał tę samą dziewczynkę. Było w tym coś niepokojącego. Tym razem siedziała wtulona w kąt, na wycieraczce, potargana, jakby wyrwana ze snu. Dygotała.

- Czemu ty znowu tu ślęczysz? – zapytał. – Co się stało? Rodzice się kłócą? – przykucnął koło niej i dotknął jej ręki. Cofnęła się gwałtownie.

- Nie bój się. Zapukam teraz i zawołam mamę, dobrze?

- Nie – powiedziała cichutko.

- Czemu nie?

- Lepiej im nie przeszkadzać.

- Komu?

- Im.

Ściągnął w milczeniu sweter i opatulił małą. Nie wiedział, co zrobić. Nie chciał się wtrącać w rodzinne nieporozumienia, ale widok bezbronnego dzieciaka w środku nocy mocno na niego działał. Zdenerwował się.

- Posłuchaj, zejdę teraz na dół zapalić papierosa, a ty pomyśl, co mogę dla ciebie zrobić. Kiedy wrócę, zapukamy i poczekam na twoich rodziców.

Puszczając dymka zastanawiał się, czy powinien tak zareagować. Ze wszystkich osób akurat na niego musiało trafić! Zmartwił się. Nie wiedział, kim jest ta rodzina, kim jest mała i czy wzywając policję przypadkiem im bardziej nie zaszkodzi. Ryzyk-fizyk - dogasił peta i wbiegł na samą górę. Małej już nie było. Zajrzał jeszcze na półpiętro prowadzące na poddasze. Rozpłynęła się w powietrzu. Może miał zwidy? Ostatnie tygodnie dały mu ostro do wiwatu. Pogrzeb, potem miesiąc picia na umór i teraz jeszcze ta abstrakcyjna historia w postaci dziecka-widma. Potrząsnął głową i pomyślał, że dziewczyneczka najpewniej weszła już do domu.

Nazajutrz zrobił obchód wokół budynku i po najbliższej okolicy. Zbliżając się do budynku dostrzegł w oknie kobietę palącą papierosa. Najpewniej matkę dziewczynki, która zresztą zaraz pojawiła się w oknie obok niej. Ukłonił się. Jak na komendę skinęły głowami i jednocześnie odwróciły się w kierunku nadjeżdżającego pospiesznego z Berlina. Jednej z niewielu atrakcji w ciągu dnia. Stchórzył.

(fragment thrillera psychologicznego)

 

redakcja i korekta: Media Production JB, foto ilustracyjne: Carolina Basi