Anna Seniuk nietypowa baba

23/09/2018

Chodzi w o dwa numery za dużych kieckach, kluczyki do samochodu chowa w lodówce, a i zdarzyło się - że zapomniała o spektaklu. Bywa przedmiotem westchnień męskiej części narodu, nie lubi głupich pytań dziennikarzy o to co w jej życiu było NAJ. Za czasów PRL miała w domu… atrapę telefonu wpiętą do gniazdka. Takie rzeczy to tylko ona – aktorka Anna Seniuk, nietypowa baba.

anna seniuk

W dwanaście minut potrafi się umalować, uczesać i ubrać. W teatrze mówią, że to mistrzostwo świata. Na co dzień jednak nie chodzi w makijażu, chyba że na scenie.

- Robienie make up’u dwa razy dziennie to już by było dla mnie zbyt wiele – opowiada Anna Seniuk.

Ma siedemdziesiąt sześć lat i wciąż wzbudza zainteresowanie. Nie tylko wśród mężczyzn. Ona sama obraca w żart pewne związane z tym sytuacje.

- Czasem ktoś na mnie łypnie okiem, nie zaprzeczam. „O zobacz, ale się posunęła w czasie, to ona czy nie ona, eee chyba nie bo za gruba, eee za chuda.  A w TV wygląda pani lepiej”. Tak najczęściej ludzie na mnie reagują. A ja, cóż, wyglądam jak wyglądam. Najmłodsza nie jestem. Któregoś razu w sklepie przy kasie, jakaś pani stojąca przede mną odwróciła się i zaczepiła mówiąc, że mnie poznała…. Zrobiło mi się miło. A ona: „…po głosie… bo z wyglądu nie za bardzo”.

Anna Seniuk mówi, że poczucie humoru jest dla niej ważne.

- Chociaż w domu mówią o mnie, że jestem jak ten ponury konferansjer Jacek Poniedzielski. Tyle, że w spódnicy. Nawet mam przezwisko „Skrytus”.

Podkreśla, że ma do siebie duży dystans. Gdy ważyła 13 kilo więcej, sprawdziła na sobie najlepszą dietę świata: kupowanie o dwa numery za dużych ubrań.

- Wtedy koleżanki z zazdrością mogły mówić „na tobie to wszystko wisi”.

Życie jest pełne przypadków

Nie miała zostać aktorką. Chciała być pilotem, może spadochroniarzem, ale na pewno nie aktorką. Wystarczyło, że aktorstwem zajęła się jej o cztery lata starsza siostra.  Anna Seniuk powinna była urodzić się chłopakiem. Tak mówi. Miała bowiem zapędy do naprawiania domowych urządzeń, elektryki, dętki w rowerze i temu podobnych rzeczy. Aktorstwo stało się jej pasją niezamierzenie.

- Ktoś kogoś spotka, coś się przydarzy, ktoś kogoś zafascynuje i nasze życie zmieni się diametralnie…

Wydanie książki Anny Seniuk to nie taka prosta sprawa.  Od lat różne wydawnictwa zwracały się do aktorki z prośbą o napisanie biografii. Była nieugięta. Odmawiała.

- Pomimo tego, że wielu moich kolegów po fachu miało na koncie książki, wciąż uważałam, że moje życie nie jest aż tak ciekawe by je opisywać. Przede wszystkim musiałabym wiedzieć po co i dla kogo miałaby powstać książka. Pisanie dla samego pisania zupełnie mnie nie interesowało. Taki Janusz Gajos na przykład, który ze trzy lub cztery razy zdawał do szkoły teatralnej, to miałby co wspominać. Ale ja? Poszłam, zdałam, skończyłam i dziękuję. Podobnie w życiu prywatnym, nie działo się w nim nic o czym należałoby się rozpisywać.

Może nie do końca, bo przecież w 1963 roku została zapamiętana jako Miss Juwenaliów i na krakowskim rynku ukoronowano ją jako najmilszą studentkę Krakowa. Ze szkołą aktorską do dziś ma zresztą bardzo miłe wspomnienia. Podczas egzaminów na studia, kandydaci mieli za zadanie odegranie na żywo kilku aktorskich scenek, wymyślonych na poczekaniu przez komisję egzaminacyjną. Nie było możliwości przygotować się na nie wcześniej. Poszli więc na  żywioł. I to nie tylko w przenośni. Jak choćby wtedy, gdy jeden z kolegów zdający tuż przed nią, musiał odnaleźć się w sytuacji, nazwijmy  to pożarowej.

- Proszę pana, wchodzi pan do pomieszczenia w bardzo dobrym humorze i nagle widzi pan, że płonie firanka. I jak pan reaguje, pytał profesor. A kolega-kandydat tak się dwoił się i troił, tak się wczuł, tak biegał w panice po sali, aż nagle otworzył okno i zaczął wrzeszczeć w niebogłosy: "Pali się!!! Pożar!!! Ratunku! Ratunku!". Finał był taki, że… pod szkołę przyjechała straż pożarna. Strażak wyjrzał z samochodu i mówi: "eee znowu egzaminy mają".

Z kolei samej Seniuk na egzaminie zaproponowano, aby w ramach scenek aktorskich zrobiła komisji karczemną awanturę. Najgorszą, jaką byłaby w stanie sobie wyobrazić. Komisja, stół zakryty zielonym suknem, a za nim rektor  - którego znała ze sceny. I ona. Wiedząca, że ma przed sobą tę jedną jedyną szansę.

- Zebrałam więc całą odwagę. Początkowo nieśmiało. Coś tam sobie pod nosem mówiłam, właściwie sama nie wiem o czym. Coś sobie wypraszałam, czegoś nie życzyłam. Ale wraz z upływem czasu tak się rozkręciłam, że faktycznie zaczęłam na nich wrzeszczeć. Pamiętam tylko, że przy słowach: „ty bando intelektualistów, a pan? co się pan tak uśmiechasz!”, to już mi podziękowano za prezentację.

W tym czasie jej koledzy podsłuchiwali za drzwiami.

- Słuchajcie, chyba jakaś afera. Seniuk się zdenerwowała. Krzyczy na komisję! - mówili.

Zdała. Za pierwszym razem. Dziś aktorka zasiada w komisjach egzaminacyjnych w akademii teatralnej w Warszawie, gdzie uczy.

- Chodzą pogłoski, że zdający na studia aktorskie powinni się zachowywać tak by komisja ich zapamiętała. Nie wiem skąd się to wzięło, ale zapewniam, że nie jest to najlepsza metoda zaistnienia. Natomiast prawdą jest, iż wiele osób trzyma się tego. Stąd na przykład… rzucają w nas butami. A zdarzyło się, że i krzesłem. Wszystko po to byśmy zapamiętali. Owszem. Zapamiętaliśmy, ale inaczej niż by kandydat chciał… - mówi podkreślając, że w tym zawodzie chodzi o coś więcej niż zrobienie show na zawołanie.

Do Warszawy wyjechała na jedną rolę

I została. Po roku pobytu tam, wyszła za mąż. Za kompozytora. Założyła rodzinę. Pojawiły się dzieci. Jednak Kraków zawsze będzie traktować jak swoje drugie rodzinne miasto, którego tak naprawdę nigdy nie miała. Urodziła się w czasie wojny na Kresach,  kilkadziesiąt kilometrów na południe od Lwowa. Jej rodzina wiele razy przeprowadzała się. Aktorka wciąż w pamięci ma obraz pociągu. Właściwie wagonu bydlęcego, którym w warunkach urągających człowieczeństwu - przez kilka dni jechała z rodzicami. Ku lepszej przyszłości.

- W środku był mały piecyk. I wiadro. Był rok 1945. Ciężka podróż. Rodzice przez całe moje dzieciństwo szukali swojego miejsca na ziemi. Jeździli za pracą, za mieszkaniem. Tym sposobem cała rodzina rozproszyła się po całym kraju. Dziadkowie, wujkowie, każdy osiedlał się tam gdzie mógł. My co kilka lat zmienialiśmy miejsce zamieszkania, ja szkołę, koleżanki, kolegów. Nauczyłam się więc, żeby za bardzo nie przyzwyczajać się do miejsc i ludzi. Swój własny, mały świat znalazłam w czytaniu książek.

Anna Seniuk miała szczęście spotkać w życiu zawodowym wspaniałych ludzi, aktorów, wykładowców, reżyserów.  Ale pamięta, że miała też z niektórymi na pieńku. Na tydzień przed rozpoczęciem zdjęć do serialu „Chłopi”, gdy szyte na miarę kostiumy były już gotowe  - zrezygnowała z roli Jagny.

- Wyszłam za mąż. Zdjęcia do serialu miały być kręcone przez cały rok, a ja nie chciałam na tak długo odkładać ani podróży poślubnej, ani wspólnego zamieszkania z mężem. Rola  przypadła więc Emilii Krakowskiej. 

Od tamtej pory…  przez dwa lata Anna Seniuk nie miała żadnej propozycji filmowej. Za odrzucenie roli w „Chłopach” dostała wilczy bilet. W środowisku filmowym poszła fama o jej niesubordynacji  i nie było dla niej ról. Nawet nie zaproszono jej na casting do „Potopu”, gdzie na zdjęcia próbne zjechało się pół Polski. Ona nie.

- Dostałam tam epizod dopiero po tym, jak ówczesny prezes ZASP-u Gustaw Holoubek wstawił się za mną. Wtedy też dowiedziałam się o tym, że to reżyser „Chłopów” tak mnie napiętnował.

Kiedy zła karta odwróciła się, Anna Seniuk zagrała pamiętną rolę Madzi Karwowskiej  w serialu „Czterdziestolatek”.

Dobry serial. Mający tylko 21 odcinków, a jednak będący jakby zapisem pewnej epoki. Epoki w której wszystko się załatwiało.  A nie - kupowało. Po latach ogląda się go z łezką w oku…

Widzowie pokochali Karwowską

Jednak role „madziopodobne” nie bardzo jej odpowiadały. Anna Seniuk chciała dla odmiany czegoś innego. Kiedy więc sam Andrzej Wajda zadzwonił do aktorki i zaproponował rolę w „Pannach z Wilka”, przyjęła ją bez wahania. I pokazała się tam jako romantyczna pani z dworu. Potem zagrała w „Konopielce”,  którą to rolę uważa za swoją najlepszą, życiową.  A której o włos by nie straciła. Miała już wówczas sześcioletniego syna. Tak się jednak złożyło, że tuż przed rozpoczęciem zdjęć aktorka dowiedziała się, że po raz drugi zostanie matką. Ucieszyła się, ale trzeba było jakoś powiadomić reżysera, że chyba będzie musiała zrezygnować z roli. Ponieważ podobnie jak „Chłopi” film miał być kręcony przez cały rok.

- Ekipa była już po wielu próbach. Dialogi trudne, odgrywane ze wschodnim akcentem, z takim zaśpiewem. Z czym ja akurat z uwagi na swoje pochodzenie, nie miałam problemu. A tu nagle moja ciąża i widmo zamiany aktorki. Bardzo się reżyser Witold Leszczyński strapił. Zadzwonił do scenarzysty Edwarda Redlińskiego, który był jednocześnie autorem książki na podstawie, której powstawał film. Ten się chwilę zastanowił i mówi: "aaa tam, na wsi jedno dziecko więcej, jedno mniej to nie ma znaczenia". I dopisał w scenariuszu jedną scenę, właściwie jedno znamienne zdanie, którego nie ma w książce. A które umożliwiło mojej bohaterce występować potem w zaawansowanej ciąży. W filmie wyglądało to tak. Idę podwórkiem i mówię takie słowa do Majchrzaka: „Kaziu, ja zaciążyła”. I sprawa była załatwiona. Ta ciąża widoczna w filmie, to była moja prywatna. I mogę teraz powiedzieć, że w filmie zagrała moja córka, Magda.

Po latach, dorosła już córka niechcący sprawiła, że… aktorka o napisaniu autobiografii zaczęła jednak myśleć poważnie.  Choć wcześniej Anna Seniuk zarzekała się przecież, że żadnej książki nigdy nie będzie.

 - Magda zwykle ułatwia mi życie, umawia na wizyty lekarskie, pomaga ogarnąć cały organizacyjny chaos. Któregoś razu zadzwoniła i powiedziała „za trzy dni przyjeżdża do ciebie ekipa remontowa, do tego czasu mieszkanie ma być gotowe”.  Musiałam więc do momentu rozpoczęcia remontu pozbyć się najróżniejszych niepotrzebnych rzeczy, szybko uporządkować wszystkie pudła, jakie jeszcze zostały mi z pamiątkami po rodzicach. Planowałan się tym zająć dopiero na emeryturze, ale remont przyspieszył wszystko.

Aktorka znalazła się nagle wśród mnóstwa neseserów, zakurzonych kopert.

- W szpargałach było bardzo wiele nic mi nie mówiących papierów, dokumentów. Kiedy zaczęłam przeglądać zdjęcia, zupełnie nie kojarząc tych wąsatych panów, kobiet w dziewiętnastowiecznych sukniach, osób zupełnie mi nie znanych - uświadomiłam sobie wówczas, że nie mam już kogo zapytać o to, kim były te osoby dla moich rodziców, dla mnie.  Nie wiedziałam nic o swoich przodkach. I wtedy zdałam sobie sprawę, że jednak warto zostawić coś po sobie. Dla potomnych. Może więc napisanie książki miałoby sens? Ludzie nie oglądają się do tyłu mając piętnaście lat.  Dopiero dobiegając pięćdziesiątki zaczynają się interesować skąd pochodziła ich babcia i kto kim był w rodzinie. Ale wtedy może już być za późno by o to dopytać. Dlatego jeśli naprawdę chcecie komuś bliskiemu sprawić prezent, to nie kupujcie kolejnego telefonu czy innego gadżetu. Spiszcie swoje wspomnienia i zostawcie dla wnuków. Choćby to miały być tylko jakieś luźne, osobiste notatki, cokolwiek co jeszcze pamiętacie. Za parę lat, gdy nas już nie będzie, wnuki będą miały po nas pamiątkę.

Anna Seniuk Jola Babij

Postanowione, powstanie książka

Jednak nie taka oczywista, spisana w formie wywiadu-rzeki, przez dziennikarza. Aktorka chciała, żeby książkę o niej napisała jej własna córka. I faktycznie tak się stało, choć nie od razu i nie bezproblemowo.

- Rozmowa z dziennikarzem nie przyniosłaby takiego efektu. Ponieważ dziennikarzowi można wmówić co się chce. Mogłabym nim manipulować. Narzucić co tylko bym chciała. Wymuszać, co ma być napisane, a co nie. Dziennikarz nigdy by więc się nie dowiedział o mnie prawdy.  A ja chciałam, żeby to była książka prawdziwa. Wiedziałam, że moja córka dobrze pisze. I że w rozmowie z nią mogę sobie pozwolić na szczerość. Musiałam ją jednak długo przekonywać, żeby się tego podjęła.

Magdalena Małecka-Wippich w efekcie została współautorką autobiografii matki. Niebawem okazało się jednak, że Anna Seniuk pomimo tego, że umowa z wydawnictwem została już podpisana - zaczęła się od tworzenia książki najzwyczajniej w świecie „migać”. I wtedy sprawy w swoje ręce musiała wziąć córka.

- Wydawnictwo ciągle wydzwaniało do autorki czyli mojej Magdy, pytając na jakim etapie są prace nad tekstem. Córka  wciąż musiała się tłumaczyć dlaczego jeszcze nie rozpoczęła pisania. Mówiła im: „nic nie mam, matka ucieka, unika mnie, nie ma czasu, nie chce”. A terminy goniły. Magda zdenerwowana. Z tej rozpaczy zaczęła pisać krótkie robocze felietony, takie mini eseje na temat tego co o mnie myśli, jakie są relacje między nami i o tym jaka jestem na co dzień, co robiłam, czego nie robiłam oraz jak byłam postrzegana w dzieciństwie przez moje dzieci. Wszystko dlatego, że nie mogła się ze mną spotkać i przeprowadzić kilku rozmów do książki. Kiedy mi to pokazała, stwierdziłam, że jest to na tyle czytelne i fajne, że właściwie… w takiej formie ta książka mogłaby pozostać.  Powiedziałam jej  „pisz sama, do niczego nie jestem ci potrzebna”.

Ale córka się nie zgodziła się. Miała być rozmowa z Anną Seniuk, to będzie rozmowa. Od aktorów,  ludzi show biznesu oczekuje się, że w życiu codziennym, prywatnym, będą tacy sami jak w pracy. Tymczasem Anna Seniuk jest z natury małomówna, introwertyczna, nigdy nie lubiła publicznych występów i przesadnego zainteresowania jej osobą. Praca to praca, a życie osobiste to zupełnie coś innego.

- Sprawa nabrała przyspieszenia kiedy okazało się, że moja Magda spodziewa się drugiego dziecka. I musiałam bardzo szybko spotkać się  z nią i załatwić temat książki. Bo wiadomo było, że gdy urodzi to nie będzie na to już czasu. Po kilkunastu spotkaniach przy kawie, powstała opowieść o… nietypowej babie, czyli o mnie. I co ciekawe, sama się o sobie wiele z tej książki nauczyłam. Fajnie, że moja córka pisała z perspektywy osoby będącej najbliżej mnie. Gdy tylko zaczynałam coś opowiadać, to przerywała mi mówiąc, „ale mamo, to nieprawda wcale tak nie było, przecież to było tak…”.  I tak dalej.

Dzięki temu, Anna Seniuk po latach dowiedziała się, że kiedy była u szczytu sławy, jej dzieci bardzo źle znosiły popularność matki. Aż wreszcie, zaczęły w sobie tylko znany sposób… mścić się na fanach rodzicielki.

- Kiedy wychodziliśmy na spacer, to nie było miejsca żebym nie była zaczepiona o autograf, o zdjęcie, o kilka słówek. I moje dzieci były już tym zmęczone, zniecierpliwione, złe, że zamiast spędzać czas tylko z nimi - to ja zajmuję się obcymi ludźmi. I zaczęły skutecznie zniechęcać fanów do mnie, stosując… metodę trzech sekund. O czym ja dowiedziałam się dopiero niedawno, a która to metoda również jest opisana w książce…

Kobietą luksusu nigdy nie była

Przesadnego bogactwa nigdy nie zaznała. Bywało, że brakowało jej do pierwszego. Ale dzieci głodne nie chodziły.

- Ludzie myślą, że aktor to nie człowiek. Ja wstawałam rano i leciałam do sklepu po mleko. Prałam. Sprzątałam. Dzieliłam obowiązki matki z życiem zawodowym – opowiada aktorka.

W czasach PRL-u znana już Anna Seniuk pojechała na warszawską Pragę „bo akurat do sklepu rzucili kafelki”. W tym czasie remontowała mieszkanie, więc takie kafelki to dar od losu. W domu zostały małe dzieciaki, poleciała.

- Tak się tym zajęłam, że zapomniałam o bożym świecie. Wróciłam szczęśliwa z zakupów do domu, a syn od progu woła: „mama, miałaś dziś przedstawienie i nie poszłaś”. Syn był znany ze swoich żartów i do dziś tak ma, więc nie zwróciłam na to uwagi. Byłam zmęczona walką o kafelki. Patrzę, córka stoi w koncie i ryczy. Pytam więc, "czego ryczysz?". W tym czasie syn nieprzerwanie gadał: „naprawdę miałaś, ale dzwoniła pani Nawrocka z teatru i mówiła, że już nie musisz przychodzić”. Gdy powiedział nazwisko sekretarki, mnie się nogi ugięły. Spektakl trwał od pół godziny, a mnie na nim nie było. Wpadłam w popłoch. Na co syn mówi: „mama, spokojnie, już dzwonili że odwołali, nie musisz się spieszyć.”. Boże święty! Zamarłam. Przeze mnie odwołali! Ale widzę, że moja mała Magda wciąż płacze aż się zanosi. Pytam, "a ty czemu płaczesz?" A ta szlocha, szlocha i nie mogę się dowiedzieć  o co chodzi. Wreszcie usmarkana wydukała: „mamooo powiedz dyrektorowi, że jesteś sławna, może cię nie zwolni”.

Biografia  Anny Seniuk zawiera wiele takich żartów sytuacyjnych. Jedno jest pewne, ze spotkań autorskich promujących swoją książkę, aktorka potrafi zrobić prawdziwe show. Charyzmy i dystansu do siebie, można jej pozazdrościć. A czytając książkę odnosi się wrażenie, iż córka poczucie humoru odziedziczyła właśnie po matce. Widać to na przykład wtedy, gdy Magdalena Małecka-Wippich wymienia tam całą listę mało gwiazdorskich cech i zachowań Anny Seniuk oraz ukazuje relacje łączące aktorkę z dziećmi i ze światem zewnętrznym. Anna Seniuk dopiero w książce zdradza, co znaczy tytuł jej autobiografii. Odpowiedzi na to pytanie należy więc szukać właśnie tam.

Jola Babij autograf Anna Seniuk

opr.  i foto: Jola Babij/ Media Production JB