Cienkonoga
07/03/2018
(...) Doktorzy zastali detektywa Jana Kalitę w gabinecie kierownika. Grzebał w dokumentach. Byli zdziwieni jego obecnością na terenie szpitala. To ostatnie miejsce, w którym spodziewali się go w tej chwili znaleźć. Nim zdążyli opowiedzieć o wydarzeniach minionego dnia, ten zaskoczył ich bardziej.
– Kiedy ostatni raz Rotkopf i Adlersztajn mieli zastosowane wstrząsy insulinowe? - zaatakował Kalita.
Zdziwiony Jakub Frostig spojrzał na Frydmana.
– Tylko Adlersztajn miał taką terapię, ze względu na schizofrenię. Przy epilepsji, a na to choruje Rotkopf, nie stosujemy tej metody – odpowiedział Izaak.
„Doktor Frydman nie popełniłby chyba takiego błędu i nie zaaplikował insuliny na padaczkę” – pomyślał Frostig.
– Rozumiem. W takim razie dlaczego trzy pielęgniarki podpisały się pod tym zabiegiem dla Rotkopfa, dokładnie dzień po zabójstwie Rogozińskiej? I taki sam zabieg przeprowadzono w tym samym czasie, u drugiego pacjenta. A na dole, jak wół widnieje podpis pana Izaaka Frydmana – odczytał z dokumentacji detektyw Kalita.
Frydman zbladł. Frostig poprosił Kalitę o powtórzenie. I wyciągnął mu z ręki kartę medyczną pacjenta z ostatniego tygodnia.
– Możesz mi to wyjaśnić? – zapytał Jakub oddając kartę Frydmanowi.
Ten, był niemniej zaskoczony niż pozostali mężczyźni.
– O co tu chodzi? Nie brałem w tym udziału – kierownik szpitala kiwał głową wpatrując się w dokument z niedowierzaniem.
Kalita skrzętnie notował o czym obydwaj chwilę później rozmawiali. Nagle przerwali, wpatrując się w detektywa.
– Musimy zakończyć śledztwo – oznajmił Izaak Frydman. – Dziękujemy za fatygę, ale sprawa morderstwa już się wyjaśniła. Policja zabrała Adlersztajna i Rotkopfa do innego szpitala psychiatrycznego. Niestety, ale są winni.
– Mam na ten temat inne zdanie. A wy zdaje się przyjęliście wersję najłatwiejszą do uwierzenia.
– Przecież policja już ich zabrała, co tu jeszcze wyjaśniać – Frydman się zezłościł.
– Pomimo tego, że się przyznali to ja jednak mam wątpliwości – wtrącił nieśmiało Frostig.
Detektyw pożegnał się i wyszedł. Jego umysł całkowicie zaprzątała cienkonoga dziewczynka. Jak tylko zaczęło świtać, Kalita dwukrotnie obszedł miejsce, w którym znaleziono ciało. Następnie udał się w kierunku Teklina. Liczył kroki, minuty, coś rozrysowywał na kartce i porównywał ze zdjęciami. Tak jak to przewidział, zabójca Rogozińskiej wrócił na miejsce zdarzenia. A nawet zabrał coś z miejsca zbrodni.
Kalita już wiedział co. Musiał tylko to „coś” odszukać i właściwie sprawę miałby w połowie rozwiązaną. Dlatego po powrocie do „Zofiówki” był taki pewny, że to nie pacjenci stoją za tym zabójstwem. Chciał jednak sprawdzić, dlaczego wzięli winę na siebie.
– Panie detektywie, może warto skontaktować się z doktorem Rafałem Beckerem. To poprzedni kierownik zakładu. Pracował w "Zofiówce" przez pięć lat – powiedział Jakub Frostig, doganiając go przy wyjściu z placówki.
– W jaki sposób mógłby pomóc w sprawie? – zaciekawił się detektyw.
– Swego czasu prowadził tu badania naukowe, a opracowania publikował w prasie. Interesowało go zagadnienie zapadalności Żydów na choroby psychiczne, ale i badał statystyki dotyczące przestępstw popełnionych przez umysłowo chorych Żydów. Gdyby udostępnił panu te badania, może byłoby to jakąś wskazówką: czy schizofrenik Adlersztajn mógł popełnić drugi raz, podobne przestępstwo. Co do Rotfopfa, to nie wiem co myśleć. W sumie zeznał, że to on uderzył kamieniem, a nie Adlersztajn.
– Dobry pomysł z tym Beckerem. Tylko czy mam go wtajemniczać we wszystko? - Kalita zastanawiał się teraz głośno.
– Becker odszedł z pracy tuż po tym, jak zostałem kierownikiem. Niestety nie mieliśmy w tamtym czasie najlepszych kontaktów. On otworzył potem w Otwocku swoje prywatne, małe sanatorium i raczej nie będzie chętny do współpracy.
– Gdzie go znajdę?
– Cztery lata temu przeniósł się z interesem do pobliskiego Świdra. I tam prowadzi go do dziś. Gdyby go pan jakoś przekonał, opowiedziałby o swoich doświadczeniach z tymi pacjentami. To na pewno rzuciłoby nowe światło na sprawę. Wyniki jego prac badawczych mogłyby potwierdzić lub zaprzeczyć – przerwał, bo detektyw już podziękował.
Kalita postanowił skorzystać z tej informacji. Jednak tego dnia nie zastał Beckera we wspomnianej placówce.
– Zgodnie z planem dnia, doktor powinien być teraz u fotografa Grossmajera w Otwocku. A potem, o ile nie spóźni się na pociąg, w porze obiadowej dotrze tu do nas. Jeśli zechce pan poczekać... doktor lubi udzielać wywiadów. Na pewno opowie o swoim nowym przedsięwzięciu, szpital w Świdrze to jego oczko w głowie – powiedziała pielęgniarka.
– Nie dziękuję, w takim razie może innym razem – Kalita słowem nie zdradził, że wcale nie jest dziennikarzem. Ani też, że i tak zamierzał pojechać do zakładu fotograficznego.
48-letni doktor Rafał Becker był niskim, grubawym, łysiejącym mężczyzną. Fotograf miał tego dnia trudności z wyretuszowaniem jego drugiego podbródka, więc zostawił go w spokoju. Kiedy Becker przyszedł po odbiór odbitek, nie był zadowolony z efektu.
– Muchę mam przekrzywioną. Koszula pofałdowana pod szyją. Mógł się pan bardziej postarać panie Grossmajer. Życzyłbym sobie tego następnym razem – mówił zdenerwowany.
– A mogłem włosy doczepić i uśmiech przykleić – burknął fotograf do siebie, kiedy tylko klient opuścił atelier.
Sytuacja w mieście od kilku tygodniu była mocno napięta, nerwowość udzielała się wszystkim. Grosmajerowi było ciężej niż innym.
Tymczasem detektyw Kalita poszedłszy za ciosem, jeszcze tego samego dnia odwiedził fotografa. Wiedział z akt sprawy, że w dniu śmierci, dziewczynka była u niego. Zastał Grossmajera nad negatywami. Siedział skulony. Delikatnie rysował po kliszy ołówkiem umoczonym w jakiejś zawiesinie. A później wycierał do sucha miękką watką. Fotograf nie słyszał dzwonka u drzwi, kiedy Kalita przekraczał próg jego atelier. Retuszował zamyślony. Ciężko mu było na duszy. Przed oczyma wciąż miał Rogozińską. Martwą.
Detektyw wciągnął przez nozdrza powietrze. Powtórzył to jeszcze ze świstem dwa razy. Uśmiechnął się do Grossmajera, kiedy ten wreszcie go zauważył.
– Kalafonia dobrze rozpuszcza się w terpentynie – Kalita wskazał na buteleczkę fotografa. – Zwolniłem pracownika i muszę retuszować sam. A panu widzę nie obcy ten zapach?
Chwilę później zrobił Kalicie zdjęcie portretowe. Przy okazji ubili interes. Detektyw pochwalił się, że zostanie w mieście przez jakiś czas ponieważ robi reportaż dla stołecznej gazety. No i ktoś musiałby wywołać zdjęcia. Mógłby zlecić to Grossmajerowi. Fotograf był chętny, łasy na każdy grosz. I gadatliwy. A o to właśnie chodziło detektywowi.
– Tak znam sprawę. I to jakby podwójnie. Irenka była przyjaciółką mojej córki. Czasem po szkole przychodziły robić sobie pamiątkowe zdjęcia. Nie mogę uwierzyć, w to co się stało. Jeszcze kilka dni temu siedziała z moją córką przed obiektywem. Boję się pomyśleć, co by było gdyby poszły tam razem.
– Dokąd miały pójść?
– A do tych cholernych wariatów. Nie mówiłem tego policji, bo czułem się trochę winny. Ale tak mnie to wszystko męczy, że już nie daję rady. Zwłaszcza, że policja przyniosła do wywołania zdjęcia z tego morderstwa. Widząc Irenkę martwą, kompletnie się załamałem – fotograf westchnął ciężko.
– Co się stało panie Grossmajer, niech pan mówi.
– Byłem przez parę lat na usługach lekarzy z „Zofiówki”. Robiłem im zdjęcia do kartotek pacjentów, czasem dokumentacje fotograficzne do badań naukowych. Oni chyba potem te zdjęcia gdzieś do zagranicznych gazet dawali.
– I?
– Byłem świadkiem jednego takiego badania. Potem pytałem, co to za człowiek, że go tak męczą. A lekarz powiedział, że on zabił siostrę i dostał pomieszania zmysłów, więc tak go leczą. Powiem panu, że przeżyłem to strasznie. W jakich bólach i męczarniach dla tego pacjenta to się wszystko odbywało. Żal mi było człowieka.
– Kiedy to było?
– Parę lat temu, ale widok do dziś pamiętam.
– Panie Grossmajer, jak wyglądało to badanie?
– Na żelaznym łóżku z twardym materacem leżał pacjent. U wezgłowia pielęgniarka trzymała pacjenta oburącz za głowę. Druga z kobiet przyciskała nogi mężczyzny. Pozostałe dwie, po bokach dociskały ręce do podłoża pasami, prawie do krwi. Aż siniał. Doktor trzymał wężyk z płynem, prowadzący od pojemnika z cieczą aż do brzucha. Były też i elektrowstrząsy.
– Proszę nie kończyć. Widziałem te zdjęcia.
– W gazecie?
Kalita musiał dowiedzieć się prawdy, wyznał też więc swoją.
– Przyjechałem wyjaśnić sprawę śmierci Rogozińskiej. A najbardziej tego, czy zbrodni dokonali pacjenci szpitala. I chyba potrzebuję pana pomocy. Widziałem w szpitalu zdjęcia z pieczątką pana zakładu na odwrocie. Kiedy pan ostatni raz fotografował w tym szpitalu?
– Ale ja od dawna już tam nie jeżdżę, więc to chyba nie moje zdjęcia.
– Niech pan sobie przypomni, na zdjęciu jest właśnie ten pacjent o którym pan mówił, to Adlersztajn. Data na zdjęciu jest sprzed tygodnia, czyli zdjęcie wykonane dzień po śmierci Ireny.
– Niemożliwe.
– A proszę przypomnieć sobie kto był podczas ostatniego badania, jakie pan fotografował? Który z lekarzy? Frostig? Frydman czy może Becker?
– Oczywiście, że Becker.
Kalita zamyślił się chwilę.
– Czy kiedykolwiek robił pan fotomontaże?
– Nawet ostatnio. Przyszedł sanitariusz z „Zofiówki” i prosił o pilny fotomontaż. Wkleiłem głowę doktora Frydmana zamiast Beckera, żeby pokazać, że to Izaak Frydman jest lekarzem, który wykonuje badanie. Potrzebowali na szybko gdzieś wysłać czy coś. To zrobiłem, dałem datę, tak jak prosił.
– To wiele wyjaśnia.
– Moja córka z Irenką niechcąco widziały to zdjęcie. Zapytały co przedstawia, to powiedziałem, że ten szaleniec zabił kiedyś i tak go teraz leczą. Wpadły na szatański pomysł, że pójdą tam i popatrzą na chorych zza płotu. Zabawę sobie smarkule znalazły. Nie zgodziłem się, nie puściłem Sary. No to Rogozińska poszła tam sama.
– Która to mogła być godzina?
– Na pewno piętnasta bo akurat przyjechał ze Świdra doktor Becker na zdjęcie do dowodu.
– Był pan przesłuchiwany przez policję w tej sprawie?
– Nie. Nic nikomu nie mówiłem. Ale widziałem, gdzie znaleziono Irenkę. Policja przynosi tu różne zdjęcia do wywołania. Jak ją zobaczyłem martwą, to skojarzyłem miejsce. Panie, jak ona wyglądała, tak wykrzywiona jakaś… – głos mu się załamał. Grossmajer zaczął panicznie łkać. Nerwy puściły.
Kalita musiał pilnie porozmawiać z Frostigiem i Frydmanem. Zabrał fotografa ze sobą.
– Znacie pana Grossmajera, prawda? To proszę zobaczyć jedną z jego ostatnich prac. Nie ma się czym szczycić, ale proszę się pochwalić – szturchnął fotografa, a ten wyjął sfabrykowane zdjęcie, na którym doktor Izaak Frydman wraz z pielęgniarkami przeprowadzają zabieg.
– Ale jeszcze nim panowie zobaczą zdjęcie, to proszę spojrzeć na kartę pacjenta. Tu jest wpisany zabieg Rotkopfa: wstrząs insulinowy, któremu nie powinien być poddany. Zabieg przeprowadzony po cichu, przez sanitariuszy, bez udziału lekarza. Sine ślady na rękach Rotkopfa wskazują, że był mocno więziony. Podane dawki leku wywołały u niego halucynacje i chwilową utratę pamięci. W czasie wybudzania pielęgniarze wmówili mu, że brał udział w zabójstwie. A teraz proszę spojrzeć na fotomontaż, dzieło pana Grossmajera. Wykonał to na zlecenie sanitariuszy, choć jak podkreśla, myślał że to dla pana.
– Ale jak to możliwe, że nikt w szpitalu tego nie słyszał?
– Bo w tym samym czasie na badanie zabrany został Adlersztajn. I jeśli było słychać krzyki, to można by sądzić, że to jego. Panowie sanitariusze, wszystko przemyśleli.
– Ale po co? – Izaak Frydman nie mógł pojąć co się dzieje.
– Prawdopodobnie dalszy ciąg spisku przeciwko panu. Chcieli w jakiś sposób udowodnić, że sprawuje pan złą opiekę nad pacjentami i źle zarządza placówką. A śmierć Rogozińskiej wykorzystali do tego przypadkiem. To był pretekst do tego, żeby dokonać jeszcze większych manipulacji. Ale to nie wszystko co mam do powiedzenia.
Detektyw dołożył dziennik dnia wraz z harmonogramem zajęć. W dniu zabójstwa w godz. 14-17, Adlersztajn i Rotkopf mieli wizytę u stomatologa, więc nie mogli w tym samym czasie wyjść poza teren szpitala.
– A to dowód na to, kto stał za śmiercią Ireny Rogozińskiej. Ale to już sprawa dla policji, nie dla mnie. Ja swoją zagadkę wyjaśniłem - to powiedziawszy, wskazał dla porównania dwie fotografie. Jak ten Kalita na to wpadł, tego lekarze pojąć nie mogli.
Na zdjęciu z miejsca zdarzenia, niewinnie pod krzakiem leżało ubłocone, złamane koło od wozu i wygięta, metalowa obejma. Na zdjęciu wykonanym kilka dni później, przed domem woźnicy stał wystrojony do ślubu konny wóz. Pozostało jedynie zastanowić się, co dalej z tą informacją zrobić.
(koniec fragmentu opowiadania)
redakcja i korekta (w trakcie): Media Production JB, photo: furkanfdemir