Na planie filmu "Las, 4 rano"

06/02/2016

Jesienią ubiegłego roku zakończyły się zdjęcia do filmu Jan Jakuba Kolskiego „Las, 4 rano”. Przez 27 dni zdjęciowych reżyser nie zmuszał aktorów do grania. Nie wydawał komend, nie żądał, a jedynie - prosił. Ekipa nie chodziła głodna, ale kiedy trzeba było, to potrafiła… rzewnie zapłakać. W tych dziwnych okolicznościach przyrody powstał film, premiera którego planowana jest na wiosnę ‘2016. Nasi dziennikarze podpatrywali filmowców podczas pracy w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego w woj. łódzkim.

 las4rano_01

JAN JAKUB KOLSKI

J.J.K.: Wujek Józek z Popielaw używał takiego dziwnego słowa. Mówił, że jak zając „upliże” się w jakimś miejscu to już zawsze w to miejsce wraca. Więc ja jestem takim zającem, który się uplęgł w okolicach Popielaw, który jeździł do Tomaszowa jak do wielkiego świata. I do Łodzi, jako jeszcze większego świata. Mnie tutaj zwyczajnie ciągnie. Dobrze się tutaj czuję. Byliśmy niedawno z Pawłem Matysiakiem, który jest producentem wykonawczym filmu, w Czechach. W pięknych miejscach. Pośród niesamowitych pejzaży. Byłem pełen szacunku i zachwytu dla tych pejzaży, ale dobrze się czuję w tych płaskich, około tomaszowskich krajobrazach. Jakkolwiek trochę pagórków tu jest.

– A jak ocenia pan te pierwsze dni na planie?

J.J.K.: To już 1/3 okresu zdjęciowego. Jesteśmy od 10 dni na planie i mamy, eufemistycznie mówiąc, niezły urobek. Już jesteśmy w samym środku filmu. W takim sensie, że nie mamy aktorów tylko postacie. Nie mamy kostiumów, tylko ubrania. Nie mamy rekwizytów, tylko rzeczy. To wszystko zrobił się taki świat integralny, bardzo spójny i w obrębie tego spójnego świata funkcjonujemy. Ja sam jestem też zwolniony z szeregu obowiązków, które miałem, bo nie muszę już niczego tłumaczyć. Wystarczy, że mówię tylko bliżej, dalej, w lewo, w prawo. Nie mówię, akcja! W ogóle takiego słowa nie używam. Uważam je zresztą za obrzydliwe słowo. Niech sobie go używają inni reżyserzy. Ja mówię proszę. Albo bardzo proszę. Albo jeszcze mówię uwaga zaczynamy. I tak sobie po cichutku pracujemy.

– Jesteście Państwo po nagraniu jednej z kluczowych dla filmu scen.

J.J.K.: Wczoraj, z obecnością na planie dziennikarzy rzeczywiście mogłoby się to nie udać. Aktorzy potrzebowali takiej dozy intymności, bowiem to była scena grana na najwyższych emocjach. Dość powiedzieć, że nadal widać sól po łzach, jakie padły na planie na placu Tomaszowskim. Przy czym płakali nie tylko odtwórcy głównych ról Olga Bołądź i Krzysztof Majchrzak, ale płakaliśmy wszyscy. To była niezwykle poruszająca scena. Niepotrzebny w niej był mentol do oczu, ani gliceryna. Nic z tych rzeczy, które powodują łzy. Ponieważ ci wspaniali aktorzy wywołali w sobie prawdziwe emocje. I podzielili się tymi emocjami z ekipą. Ba, jestem pewien, że w kinie widzowie też będą płakać.

– A czy jest jeszcze jakaś scena, która z punktu widzenia reżysera może być trudna do realizacji?

J.J.K.: Właściwie, my cały czas jedziemy na krawędzi. To jest w jakimś sensie bieda filmu. Ponieważ to jest film z małym budżetem, za to z przełożeniem na taki cały szereg możliwości, których z kolei nie mają filmy z dużymi budżetami. Otóż możemy sami zarządzać parametrami tego filmu, możemy sami uznać, co jest dla niego właściwe. Możemy zmieniać decyzje. Nie stoją nam nad głowami producenci i dystrybutorzy, którzy określony kształt filmu sobie wymarzyli i gdy coś im się nie zgadza, to się wtrącają. To jest film trudny  w realizacji i on nie będzie wcale łatwiejszy do końca kręcenia zdjęć. Każda scena jest równie trudna. Gdyby przyjąć, że któraś jest łatwiejsza od innych, to można wtedy popełnić jakiś błąd. Dlatego na wszelki wypadek zakładamy, że każda scena to jest walka o film.

– Czego należy więc Państwu życzyć na tym etapie realizacji filmu?

J.J.K.: By nadal szło, tak jak nami idzie do tej pory. Byśmy nie napotkali na jakieś nieprzewidziane przeszkody, jak choćby opady śniegu czy mróz minus 20 stopni Celsjusza. Z wszystkim co ponad to damy sobie radę.

las4rano_03

KRZYSZTOF MAJCHRZAK 

– Reżyser powiedział, że wcale nie było mu łatwo namówić pana do powrotu na plan filmowy? I że odrzucił pan dwie pierwsze wersje scenariusza.

K.M.: Nie odrzuciłem. Od razu wiedziałem, że to jest nasza wspólna grupa krwi. Pomijając już fakt, że jakieś dziesięć lat nie wchodziłem na plan. Po pierwsze dlatego, że po prostu postanowiłem nauczyć się jeździć na nartach. Czego mi brakowało, bo całe życie siedziałem przy fortepianie i rodzice mi bronili tych wszystkich ruchowych zabaw. I przez 10 lat wyłącznie jeździłem na nartach. I z tego byłem zadowolony. Nie powiem, owszem kilkanaście projektów filmowych pominąłem milczeniem, żeby nie stosować tej ostracystycznej formy „odrzuciłem”. I nagle poczułem teraz, że splot okoliczności jest tak silny, że już nie mogę tego nie zrobić bez szkody dla mojego serca. A propos Janka z przeszłości. Żałuję projektu „12 słów”, do którego nie byłem w ogóle skłonny podejść ze względu na, nazwijmy to na szybko, ból egzystencjonalny. Nie miałem wtedy siły by żyć, a co dopiero robić film. W każdym razie dobrze się stało. I myślę, że budujemy rzecz w stosunku do której możemy zachować się uczciwie. Jak i zachować się uczciwie względem siebie. Sytuacja jest również brzemienna w takie, a nie inne skutki emocjonalne, dlatego że ten scenariusz, czego by o nim nie powiedzieć, jest pisany krwią i blizną. Jakby historią i traumą Jana. Do których ja dołączam swoje człowiecze doświadczenie z bliskimi i dalekimi. Także jest zarazem udręka jak i ekstaza.

– To jest trudny scenariusz. To nie jest prosta historia. To jest historia człowieka, który z sobie tylko znanych powodów odchodzi od świata. Potem do niego wraca. I po raz kolejny gra pan postać niejednoznaczną i nieprostą w ocenie.

K.M.: Brzmi to nieco skomplikowanie, ale zdajemy sobie sprawę, że robimy tzw. kino środka. Dlatego że kino gatunkowe jest czymś ohydnym. A to komedia romantyczna, kryminał, film noir, kino ambitne, to wszystko są bzdury. Pokazał nam Lars von Trier czy choćby Tarantino w „Pulp Fiction”, że istnieje kino środka. Kino dla wszystkich. Bo wszyscy mają serce po tej samej stronie. Staramy się robić kino dla człowieka. Na ile to się ziści, zobaczymy. Natomiast chodzi o aspiracje bycia z widzem na jego prostym poziomie jego bólu i jego radości. Kino o kondycji i pozycji człowieka. Wiem, że to brzmi nieco filozoficznie, ale właśnie tak jest.

– A jak się panu gra z Olgą Bołądź? To jest aktorka młodego pokolenia, która ma teraz bardzo dobrą passę zawodową. Jak się wam współpracuje?

K.M.: Olga jest istotą bardzo energetyczną, bardzo serdeczną. I myślę, że dajemy sobie wzajemnie mocne wsparcie. To jest aktorka, która robi pięć dubli i każdy jest inny. Reaguje na to, co się zdarza w ujęciu a nie powtarza rzeczy wyuczone w domu. Fajnie nam się pracuje razem. 

– Czego należy życzyć aktorowi w trakcie zdjęć na planie filmowym?

K.M.: Znalezienia miejsca w sercu widza. Ku temu idę i ku temu aspiruję.

 las4rano_02

OLGA BOŁĄDŹ

– To pani pierwsza współpraca z Janem Jakubem Kolskim?

O.B.: Tak to pierwszy raz, kiedy pan Jan zaprosił mnie do współpracy, z czego ja się ogromnie cieszę.

– Ma pani teraz niezłą passę zawodową. Często widzimy teraz na dużym i małym ekranie. Jest pani niczym kameleon, bo co film to inna postać, osobowość. Ta postać, w którą teraz się pani wciela to zupełnie inny świat od poprzednich filmów…

O.B.: Cenię sobie w mojej pracy możliwość wyboru ról i zawsze staram się, żeby to były takie role, które mnie samą interesują oraz pozwolą zaznać czegoś nowego. Reżyser zaproponował mi bardzo ciekawą i bardzo trudną rolę Naty, i mam nadzieję, że jej podołam.

– Współpracuje pani na planie z Krzysztofem Majchrzakiem. To jest aktor o ugruntowanej pozycji w polskim filmie. Jakim jest partnerem na planie?

O.B.: Na pewno jest on wymagającym aktorem i bardzo świadomym tego, co chce osiągnąć w scenie. Uważam, że aktor całe życie powinien się uczyć, a jeśli może się uczyć od najlepszych to tym lepiej. Cieszę, że mogę z nim pracować, że jest w tak znakomitej formie. I że ta rola którą gra jest niezwykła. Dzięki temu mogę go podpatrywać, mogę się od niego uczyć. On też może się nauczyć czegoś ode mnie, bo to zawsze jest jakaś wymiana, też międzypokoleniowa. Dobrze nam się pracuje, jest między między nami  tzw. chemia i jest on fantastycznym człowiekiem. Także nasza współpraca na linii reżyser-aktor i aktor-partner grający jest fantastyczna. W trójkę wymyślamy sceny, zastanawiamy się nad nimi. Bardzo się cieszę, że jestem w tym projekcie, trudnym, ale pięknym. I wierzę, że to będzie piękny i ważny film. 

 

 

rozm. WA /Media Production JB, foto Adam Staśkiewicz

*media zainteresowane wywiadem i zdjęciami zapraszamy do kontaktu mediaproduction.jb@gmail.com